W Iranie oficjalnie rozpoczęła się kampania przed wyborami parlamentarnymi. Głosowanie do Islamskiego Zgromadzenia Konsultatywnego uważane jest za sprawdzian rządów konserwatywnego irańskiego prezydenta Mahmuda Ahmadineżada.

Do wyborów władze dopuściły 4500 kandydatów, którzy będą walczyć o 290 mandatów. Czuwająca nad zgodnością irańskiego prawa i polityki z zasadami islamu Rada Strażników odrzuciła natomiast około 1700 osób, z których wiele należało do obozu reformistów lub sprzeciwiało się polityce prezydenta.

Ze startu wykluczono m.in. Alego Eszragiego, wnuka przywódcy irańskiej rewolucji islamskiej z 1979 roku ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego. Według agencji Associated Press pojawiły się też doniesienia o blisko tysiącu kandydatów, którzy wycofali kandydatury z "powodów osobistych". Inni nawet nie zapisywali się na listy, aby uniknąć upokorzenia.

Już parlament obecnej kadencji zdominowany jest przez religijnych konserwatystów, gdyż przed wyborami z lutego 2004 roku Rada Strażników usunęła z list tysiące kandydatów reformistycznych.

Uważa się, że odbywające się za osiem dni wybory parlamentarne pozwolą ocenić, czy Mahmud Ahmadineżad może w 2009 roku liczyć na reelekcję. Krytycy zarzucają mu, że swymi gorącymi przemówieniami wyizolował kraj. Prezydent wciąż jednak cieszy się poparciem uboższych warstw społeczeństwa.

Analitycy przewidują, że konserwatyści umocnią władzę po wyborach. Znaczenie tych wyborów polega na tym, że zakazywanie startu w wyborach rywalom politycznym stało się ugruntowaną częścią życia politycznego - twierdzi cytowany przez amerykański "New York Times" politolog z Teheranu Abbas Abdi.

Inny irański ekspert Alireza Radżaj dodaje, że opozycja, jeśli nawet dostanie się do parlamentu, będzie tam bezużyteczną mniejszością.