​Posłowie Partii Pracy przewagą 172 do 40 głosów wyrazili wotum nieufności swemu przywódcy, Jeremy’emu Corbynowi. Wynik głosowania nie jest jedna wiążący dla ugrupowania, a Corbym odmówił ustąpienia ze stanowiska.

​Posłowie Partii Pracy przewagą 172 do 40 głosów wyrazili wotum nieufności swemu przywódcy, Jeremy’emu Corbynowi. Wynik głosowania nie jest jedna wiążący dla ugrupowania, a Corbym odmówił ustąpienia ze stanowiska.
Jeremy Corbyn /WILL OLIVER /PAP/EPA

Podkreślił, że pomimo przegranej nie poda się do dymisji i będzie kandydował ponownie, jeśli jego partia zdecyduje się na przyspieszone wybory przywódcy. Powiedział, że "nie zdradzi sympatyków przez podanie się do dymisji", przypominając, że głosowanie nie było wiążące.

Coraz więcej posłów Partii Pracy w ostatnich dniach domagało się od Corbyna, by zrezygnował z pełnionej funkcji. Zarzucali mu m.in., że przed czwartkowym referendum w sprawie Brexitu nie uśmierzył związanych z UE obaw wśród wyborców tradycyjnie głosujących na laburzystów, a w referendalną kampanię włączył się późno i za mało się w niej udzielał. Corbyn w swoich wystąpieniach wielokrotnie podkreślał własny sceptycyzm wobec Unii Europejskiej, a swoje poparcie dla dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii określał jako "siedem na dziesięć".

W pierwszych dniach po referendum kilkunastu członków gabinetu cieni zrezygnowało ze stanowisk, podkreślając, że stracili nadzieję na sukces partii pod wodzą Corbyna. Wtorkowe głosowanie miało wybadać nastroje w parlamentarnej frakcji Partii Pracy i przygotować grunt pod planowane przez przeciwników Corbyna przyspieszone wybory partyjnego lidera.

Zgodnie z obowiązującymi procedurami nowe wybory można zorganizować, gdy dowolny kontrkandydat przedstawi poparcie co najmniej 50 z 232 posłów ugrupowania. Wśród potencjalnych następców wymienia się m.in. dotychczasowego zastępcę Corbyna, Toma Watsona, i Angelę Eagle, która do niedzieli sprawowała w gabinecie cieni stanowisko minister ds. biznesu.

Nierozstrzygnięty pozostaje spór prawny, kluczowy dla potencjalnej zmiany przywódcy partii, o to, czy dotychczasowy lider musi, jak pozostali kandydaci, zebrać wymaganą liczbę podpisów, aby ponownie znaleźć się na karcie wyborczej. Zwolennicy Corbyna wskazują, że przywódcy ugrupowania przysługuje automatyczne prawo do bronienia swojej pozycji, przeciwnicy - że próg uprawniający do udziału w wyborach powinien być taki sam dla wszystkich kandydatów.

W ubiegłorocznej kampanii przed wyborami parlamentarnymi Corbyn przekroczył próg wyborczy tylko dlatego, że wielu polityków - w tym obecny burmistrz Londynu, laburzysta Sadiq Khan - zdecydowało się poprzeć jego kandydaturę w ramach "poszerzania wyboru i wspierania (wewnątrzpartyjnej) demokracji", choć jednocześnie wprost deklarowali, że nie zgadzają się z jego propozycjami.

Wielu komentatorów politycznych sugerowało, że gdyby Corbyn musiał przedstawić imienną listą popierających go przedstawicieli partii, mógłby nie zebrać wymaganej liczby podpisów, a w efekcie jego kandydaturę zablokowałby klub parlamentarny. Gdyby jednak zdobył wystarczającą liczbę głosów, to według partyjnych sondaży miałby szanse na ponowne zwycięstwo - wbrew klubowi parlamentarnemu i pogłębiając tym samym kryzys w ugrupowaniu.

Ta techniczna dyskusja ma spore znaczenie - Corbyn od objęcia przywództwa na jesieni ubiegłego roku ma niskie poparcie posłów, ale cieszy się wyjątkowo mocnym poparciem szeregowych członków partii, którzy docelowo wybierają lidera w wyborach powszechnych. Prawo głosu mają pełnoprawni członkowie Partii Pracy, stowarzyszeni przedstawiciele ugrupowania, najczęściej zaangażowani w działalność związków zawodowych, oraz zarejestrowani przez internet sympatycy.

W poniedziałek wieczorem grupa zwolenników Partii Pracy zebrała się pod parlamentem, aby wyrazić swoje poparcie dla Corbyna i zaapelować, aby nie ustępował ze stanowiska.

(az)