Podpułkownik Marek Miłosz został oskarżony o spowodowanie katastrofy śmigłowca z premierem Leszkiem Millerem w 2003 roku.

Prokuratura wojskowa zarzuciła mu o "umyślne spowodowanie niebezpieczeństwa powstania katastrofy" i "nieumyślne spowodowanie samej katastrofy". Miłoszowi grozi do 8 lat więzienia. Pilot zgodził się z zarzutami i złożył wyjaśnienia. Marek M. formalnie przyznał się do zarzucanego mu przestępstwa - tłumaczy major Ireneusz Szeląg z prokuratury wojskowej. Posłuchaj:

Pilot wciąż odbywa on loty w specjalnym pułku lotniczym, którego maszynami latają m.in. członkowie rządu.

W grudniu 2003 roku rządowy śmigłowiec Mi-8 z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie musiał lądować awaryjnie w Chojnowie pod Warszawą. 14 osób, w tym premier, zostało rannych. Tylko brawurowy manewr pilota, który z wyłączonymi silnikami wylądował w lesie, omijając pobliskie domy, nie doprowadził do większej tragedii.

Doświadczeni piloci podkreślali opanowanie i klasę Miłosza. Gdyby jednak kilkanaście minut wcześniej pilot włączył instalację likwidującą oblodzenie, prawdopodobnie nie doszłoby do awarii silników. Według komisji, która badała wypadek, pilot popełnił niezawiniony błąd, gdy wchodząc maszyną w chmury, gdzie było oblodzenie, nie włączył ręcznego trybu ogrzewania wlotów powietrza do silnika. Równocześnie podkreślono, że piloci nie mieli danych wskazujących na możliwość oblodzenia. Ta niewiedza co do warunków meteorologicznych - zdaniem komisji - usprawiedliwia pilota, który miał "fałszywy obraz pogody".