Chilijski samolot pasażerski na krótko przed lądowaniem w Auckland w Nowej Zelandii o mały włos nie zderzył się ze spadającym z kosmosu obiektem. Zdaniem ekspertów, do zderzenia zabrakło 20-40 sekund.

Pilot należącego do linii "Lan Chile" samolotu pasażerskiego zmierzającego z Santiago do Sydney, tuż przed międzylądowaniem w Auckland zauważył w niedużej odległości spadający z ogromną prędkością płonący obiekt, a huk przełamywanej bariery dźwięku zagłuszył nawet silniki odrzutowca. Swoje spostrzeżenie pilot zgłosił kontrolerom lotu na lotnisku w Auckland.

Nowozelandzcy i australijscy eksperci zasugerowali, że spadający obiekt to odłamek rosyjskiego bezzałogowego statku kosmicznego Progress M-58, który w środę miał być sprowadzony z orbity i ulec kontrolowanemu zniszczeniu w atmosferze. Rosyjska Agencja Kosmiczna twierdzi jednak, że Progress oderwał się od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej zgodnie z planem, ok. 12 godzin po doniesieniach chilijskiego pilota.

Naukowcy z amerykańskiej agencji kosmicznej NASA sądzą wobec tego, że napotkany obiekt to meteoryt. Ekspert ds. odpadów kosmicznych Nicholas Johnson uważa, że nikt z amerykańskiej Sieci Monitorowania Kosmosu nie informował o spadającym w tym czasie złomie orbitalnym.

Około 50 meteoroidów dziennie wkracza w ziemską atmosferę, jednak na ogół ulegają spaleniu zanim dotrą do powierzchni ziemi - powiedział Bill Ailor, ekspert ds. orbitalnego złomu. Te, które docierają do Ziemi, nazywane są meteorytami.

Co roku spada na Ziemię około 150 fragmentów złomu pozostawionego przez człowieka w kosmosie. W większości przypadków są to zdarzenia niekontrolowane, jednak duże urządzenia, takie jak Progress, mają silniki, które odpowiednio je kierują przy powrocie na Ziemie.