Rok temu rząd wydał 10 milionów dolarów na rezydencję dla ambasadora Polski w Waszyngtonie. Miało to poprawić relacje z Amerykanami. Drogi budynek z 1927 roku położony jest dosłownie dwa domy od posiadłości Hilary Clinton.

Budynek ma trzy piętra, na najwyższe można wjechać windą. 10 pokoi, 7 łazienek, sala balowa, biblioteka, taras, basen i mała szklarnia. Rezydencja to nie ambasada. Dyplomaci snuli plany, że sekretarz stanu Hilary Clinton za każdym razem, kiedy tylko będzie jechać do domu, czy pracy będzie widziała biało-czerwoną flagę powiewającą na maszcie. W ten sposób miała o nas nie zapomnieć. W okolicy mieszka też wiceprezydent USA.

Rok temu MSZ tłumaczył, że zakup nowej rezydencji to część polityki budowy prestiżu polskiej dyplomacji. Po informacjach o wstrzymaniu planów budowy tarczy antyrakietowej wydaje się, że nie pomogła nam ani rezydencja za prawie 10 milionów dolarów ani to, że w pobliżu mieszkają ważni ludzie z administracji Baracka Obamy.

Czy polski rząd nadal uważa, że zakup rezydencji dla ambasadora to była dobra inwestycja? Będziemy dopytywać w Faktach RMF FM.