Kto ponosi winę za to, że ludzie topili się we własnych domach? To pytanie powraca we francuskiej prasie. Komentatorzy coraz bardziej oskarżają władze o to, że nie potrafiły zapobiec „narodowej klęsce”. W ataku żywiołu zginęło 52 osóby, a siedem jest ciągle poszukiwanych.

Według ekspertów falochrony na francuskich wybrzeżach są za słabe na łącznym odcinku aż tysiąca kilometrów. "Le Figaro" donosi, że cześć z nich nie została wzmocniona od czasów Napoleona - nic dziwnego, że nie były w stanie powstrzymać wysokich fal rozjuszonego Atlantyku, który zalał niektóre miejscowości.

Do tego wiele domów zostało wybudowanych tuż za falochronami na terenach położnych poniżej poziomu morza. Rząd o tym wiedział, synoptycy ostrzegali, że nadchodzi wyjątkowo groźny sztorm - nikt jednak nie pomyślał o tym, by ewakuować mieszkańców. Śpiące rodziny topiły się w nocy we własnych domach, w których poziom wody sięgnął czasami dwóch metrów w ciągu zaledwie kilku minut.

W kilku nadatlantyckich miejscowościach poziom wody sięga ciągle półtora czy nawet dwóch metrów. Zaczęto instalować tam wielkie pompy ssace. Ratownicy nadal szukają zaginionych osób - muszą często nurkować w zalanych domach. Na dachu każdego przeszukanego domu umieszczają wielka literę "X".

Koncern energetyczny RTE zapowiada, że w kilkudziesięciu tysiącach domów, które znajdują się na terenach nie objętych powodziami, nie będzie prądu co najmniej do środy, choć reparacjami linii elektrycznych zajmuje się pięć tysięcy robotników z 15 helikopterami.

Prezydent Nicolas Sarkozy zapowiada zaostrzenie przepisów zakazujących budowania domów na terenach zagrożonych powodziami. Według wstępnych szacunków wzmocnienie falochronów na wybrzeżach Francji może kosztować aż pół miliarda euro.