Rząd Francji popiera ustawę zakazującą noszenia islamskiej burki w urzędach - podaje dziennik "Le Figaro". Jeszcze bardziej radykalni są deputowani rządzącej Unii na Rzecz Ruchu Ludowego (UMP), którzy chcą zabrnonić noszenia tego ubioru nawet na ulicy.

Dyskusja o zakazie noszenia zasłony, która zakrywa muzułmanki od stóp do głów, toczy się we Francji od pół roku. Kilka miesięcy temu prezydent Nicolas Sarkozy oświadczył, że burka nie jest mile widziana we Francji.

W parlamencie powołano specjalną komisję, która ma rozpatrzyć, gdzie powinien obowiązywać zakaz noszenia muzułmańskich zasłon. Rząd chce, by burki zniknęły tylko z urzędów. Zdaniem ministrów, tradycyjny strój muzułmanek powinien być przeszkodą w uzyskaniu francuskiego obywatelstwa. Szef resortu pracy Xavier Darcos oświadczył, że chciałby "Republiki z odsłoniętą twarzą".

Rząd Francois Fillona nie chce zabronić muzułmankom spacerowania w burkach po ulicy, bo obawia się prawnych tarapatów. Całkowity zakaz byłby trudny do obrony przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Politycy partii rządzącej chcą jednak pójść znacznie dalej. Ich zdaniem burka nie jest możliwa do pogodzenia z podstawowymi wartościami Republiki, np. prawami kobiet. Lewicowa opozycja jest podzielona. Obok zdecydowanych zwolenników zakazu, nie brak takich, którzy wątpią w skuteczność prawnego zapisu.

Oficjalne dane mówią, że we Francji burkę nosi obecnie około 2 tysięcy kobiet. Reprezentują one fundamentalistyczny nurt islamu (salafizm), który głosi odrodzenie tej religii poprzez powrót do jej pierwotnych źródeł.