Gwałtowne starcia tajlandzkiego wojska z antyrządowymi demonstrantami w Bangkoku. W zamieszkach zginęło co najmniej dziesięć osób, około 125 jest rannych. Wśród nich jest trójka dziennikarzy.

Żołnierze użyli gazu łzawiącego i gumowych kul wobec protestujących, którzy ustawili się na trasie prowadzącej do obozowiska w centrum bankowo-handlowym Bangkoku. Przez kilka godzin demonstranci usiłowali nie dopuścić żołnierzy do tego okupowanego od pięciu tygodni głównego miejsca protestu. Jak poinformowała miejscowa telewizja, wojsko strzelało w okolicy parku Lumphini. Strzały słyszano też niedaleko głównego obozowiska demonstrantów.

Postrzeleni zostali trzej dziennikarze. Dwaj odnieśli niegroźne rany, trzeci - kanadyjski fotoreporter Nelson Rand, pracujący dla angielskiej wersji francuskiego kanału France 24 - ma trzy rany postrzałowe. Mężczyzna przeszedł operacje. Jego stan jest stabilny.

Obalony w 2006 roku premier Thaksin Shinawatra zaapelował do władz, by wycofały wojsko i podjęły na nowo negocjacje z demonstrantami, zwanymi od koloru stroju "czerwonymi koszulami". Uważam, że rozwiązanie polityczne wciąż jest możliwe; premier (Abhisit Vejjajiva) może uniknąć większej liczby ofiar i ocalić nasz kraj - napisał Thaksin w specjalnym komunikacie.

Demonstracje w stolicy Tajlandii zapoczątkowali przed dwoma miesiącami właśnie zwolennicy Thaksina. W sumie w starciach, do których doszło w ostatnich tygodniach, zginęło w Bangkoku około 30 osób, a ponad 900 zostało rannych.