Wściekła riposta w czasie debaty o kryzysie zmusi parlament w Dublinie do poszerzenia listy zabronionych słów o znane wszystkim "fuck" – pisze „Gazeta Wyborcza”.

Najbardziej znane angielskie przekleństwo padło na sali obrad w ostatni piątek, kiedy irlandzcy posłowie dyskutowali o wymuszonych przez kryzys cięciach w świadczeniach socjalnych. A jako że są to pierwsze tak znaczące cięcia w Irlandii od 1924 r., temperatura debaty była momentami wysoka.

Paul Gogarty ze współrządzącej Partii Zielonych nie przeszedłby zapewne do historii irlandzkiego parlamentaryzmu, gdyby nie deputowany Emmet Stagg z opozycyjnej Partii Pracy, który skrytykował go za "bredzenie" podczas sesji.

Z całym szacunkiem, w najbardziej nieparlamentarnych słowach, niech się pan pier... deputowany Stagg! Niech się pan pier...! - odpowiedział zielony ze złości Gogarty. Zaraz potem przeprosił za nieparlamentarne słowa i zaznaczył, że był wściekły z powodu "kwestionowania mojej szczerości".

W irlandzkim parlamencie zawrzało. Przewodniczący Seamus Kirk zarządził wczoraj dyskusję na temat przekleństw z komisją regulaminową. Gogarty nie naruszył bowiem żadnych procedur - "fuck" nie ma na liście słów, których nie wolno używać posłom podczas obrad. Według dziennika "Irish Times" jako zabronione wymienione są za to: bufon, faszysta, wieśniak, hipokryta, szumowina, szczur czy ulicznik. Teraz na listę ma też trafić angielskie przekleństwo.

. Do wczoraj obejrzało je ponad 70 tys. internautów.