Sąd w Mińsku skazał Andrzeja Poczobuta, działacza nieuznawanego przez władze w Mińsku Związku Polaków na Białorusi i współpracownika "Gazety Wyborczej", na grzywnę w wysokości 1 mln 750 tys. (1750 zł). Wyrok ma związek z demonstracją opozycji w wieczór wyborczy.

Poczobut powiedział, że podczas rozprawy sąd nie wziął pod uwagę wniosków składanych przez niego i jego obrońcę. Przyznał, że spodziewał się surowszego wyroku. Podkreślił też, że na demonstracji 19 grudnia był jako dziennikarz. Na placu wykonywałem obowiązki dziennikarskie. Dowodem jest m.in. artykuł, który ukazał się w "Gazecie Wyborczej" 20 grudnia i którego jestem współautorem - dodał.

Adwokat chciał, by przesłuchani zostali nie tylko świadkowie oskarżenia, czyli funkcjonariusze milicji, ale też ludzie, którzy mogą potwierdzić, że byłem dziennikarzem, m.in. fotokorespondent, który ze mną był i kiedy byłem zatrzymywany, był niedaleko - tłumaczył Poczobut. Kara, którą orzekł sędzia, była względzie łagodna. Wyrok jest sensacją pod tym względem, że nie zostałem skazany na areszt - ocenił. Jego zdaniem, nastąpiło to "dzięki zdecydowanym sygnałom z Polski, które dostały władze białoruskie".

Andrzej Poczobut został postawiony przed sądem po tym, jak w środę wieczorem w jego mieszkaniu w Grodnie KGB przeprowadziło rewizję. Potem zabrano go na przesłuchanie, a w nocy został przewieziony do Mińska. Zdaniem dziennikarza, jest to zemsta za jego reakcję na wcześniejszą rozmowę w KGB, kiedy to funkcjonariusze kilkakrotnie go uderzyli. Poczobut złożył wtedy skargę do prokuratury, a całe wydarzenie opisał na swojej stronie internetowej.

Działacz ZPB zapowiedział, że będzie odwoływał się od czwartkowego wyroku.