"​Główny bohater infoafery były szef Centrum Projektów Informatycznych w MSWiA przywiązywał dużą wagę do zasad konspiracji" - pisze "Wprost". Tygodnik w najnowszym wydaniu ujawnia, jak powstawały fundusze korupcyjne do opłacania Andrzeja M.

REKLAMA

Andrzej M. miał opracować specjalny system pseudonimów, jaki zalecał używać swoim współpracownikom do prowadzenia rozmów. Ich wykaz znajduje się w aktach śledztwa. We "Wproście" czytamy między innymi:

O sobie (Andrzej M. - przyp. red.) nakazuje mówić: dyrektor, dyrektorek, prezes, doktorek, doktor. O jednym z koncernów informatycznych można było mówić i pisać w korespondencji elektronicznej jako "I Być Może". To twórcze rozwinięcie nazwy tego koncernu. Oskarżony o wręczanie łapówek wiceprezes Netline Janusz J. to Misiu lub J23.

Tygodnik podkreśla, że Andrzej M. "wpadł banalnie". Na początku łapówki były wpłacane na konto ojca i matki Andrzeja M. bezpośrednio w jednym z banków przy Galerii Mokotów. Praktycznie takie wpłaty bezpośrednio w okienku nie pozostawiały śladów. Ale szef CPI zażyczył sobie, żeby wiceprezes Netline wpłacał mu pieniądze przez wpłatomat. Wpłaty te - w sumie nieco ponad 200.000 zł - szybko namierzyło CBA (bo już wtedy interesowało się stanem posiadania Andrzeja M. ). Agenci zwrócili się do banku o udostępnienie monitoringu z konkretnych dni i godzin. I nie było wątpliwości, że banknoty wkładał do maszyny wiceprezes Netline. Po zatrzymaniu Janusz J. pewnie po raz drugi zaskoczył śledczych. Zaczął opowiadać, ile jeszcze zapłacił łapówkarzowi z MSW - w sumie uzbierało się tego ponad 1 mln zł - pisze "Wprost".

Tygodnik wskazuje, że według informacji prokuratury i CBA płacić mieli też dyrektorzy handlowi koncernów IBM i HP. Wiadomo też, że pieniądze te nie pochodziły z kasy tych koncernów. Przynajmniej bezpośrednio. Więc jak? Odpowiedź na to pytanie znajduje się w aktach sprawy. Jedna z dróg pozyskiwania kasy na łapówki miała wyglądać tak. IBM ma dostarczyć sprzęt informatyczny do dużego projektu, który zamawia CPI. Szef sprzedaży koncernu Marcin F. zwraca się do firmy, z którą na stałe współpracuje z pytaniem, czy wykona to zamówienie. Firma odpowiada: za 500.000 zł (to rynkowa kwota z wysoką marżą). Szef sprzedaży proponuje kwotę wyższą ... 1.500.000 zł. Odpowiedź firmy jest oczywiście twierdząca. Ale firma nie zarobi więcej.

Więcej o kulisach infoafery przeczytacie tutaj

(mal)