Donald Tusk chce dymisji premiera Jarosława Kaczyńskiego – powiedział to Lechowi Kaczyńskiemu podczas spotkania w Pałacu Prezydenckim. Prezydent miał zagrozić, że jeśli PO dojdzie do władzy, on będzie ją blokował.

REKLAMA

Tusk przyjechał do Pałacu Prezydenckiego około godz. 16. Wyszedł kilka minut później. Do Sejmu przyjechał z kamienną twarzą.

W czasie konferencji prasowej Tusk argumentował, że premier stracił zdolność panowania nad sytuacją polityczną i nad samym sobą. Lider PO stwierdził też, że najlepszym rozwiązaniem będzie przyjęcie wniosku Platformy o samorozwiązanie Sejmu. Prezydent odparł na to, że wcześniejszych wyborów nie będzie. Zadeklarował też, że jeżeli PO dojdzie do władzy, będzie musiała rządzić tylko rozporządzeniami. Lech Kaczyński bowiem nie podpisze żadnej przeforsowanej przez nią ustawy. Tusk tłumaczył, że szybko wyszedł z Pałacu ze względu – jak to ujął – na podwyższone emocje pana prezydenta. Posłuchaj relacji Tomasza Skorego:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Platforma jest też oburzona ostatnimi słowami premiera. Jarosław Kaczyński stwierdził, że tylko mord jest cięższym przestępstwem niż to, co robił Jan Rokita jako szef URM. Te słowa, zdaniem Tuska, przejdą do historii polskiej hańby. Lider PO domaga się, by premier przeprosił Jana Rokitę.

Bronisław Komorowski z PO powiedział w rozmowie z RMF FM, że Tusk miał do zakomunikowania prezydentowi Kaczyńskiemu "bardzo krótkie przesłanie". Teraz wiadomo, że chodziło o żądanie dymisji premiera.

Spotkanie Kaczyński-Tusk inaczej wygląda w relacji prezydenckiego ministra, Macieja Łopińskiego. Twierdzi on, że emocje były, ale „nie był to zdenerwowany Lech Kaczyński”. U pana prezydenta nie zauważyłem szczególnych emocji w czasie tego spotkania. Raczej widziałem te emocje po drugiej stronie - stwierdził Łopiński.

Według niego, Lech Kaczyński nie mówił także o tym, że w razie dojścia do władzy Platforma musiałaby się ograniczyć do rozporządzeń. Wersje, jak widać, są odmienne. Jednak mimo nerwowego przebiegu spotkania prezydent wciąż ma niezachwianą pewność, że rząd jego brata będzie miał większość w Sejmie.