"Ci, którzy opluwają Żołnierzy Niezłomnych, to spadkobiercy komunistów. Może oni wciąż żyją w tamtej epoce?" - mówi w rozmowie z RMF FM Marek Franczak, syn sierżanta Józefa Franczaka, "Lalka" i jeden z bohaterów książki "Wilczęta. Rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych". Jego ojciec zginął w 1963 roku jako ostatni żołnierz polskiego podziemia niepodległościowego.

REKLAMA

Maciej Nycz, RMF FM: Niech pan powie, skąd się wziął pseudonim pańskiego ojca?

Marek Franczak, syn sierżanta Józefa Franczaka, "Lalka": Są dwie wersje. Kolega ojca mówił, że on chodził w cywilnym ubraniu. Mama mówiła, że był bardzo przystojny i z tego wzięło się "Lalek", "Laluś". Która wersja jest prawdziwa? Trudno mi powiedzieć.

Z książki dowiadujemy się, że nawet już w sytuacji konspiracji, ukrywania się on bardzo się starał dbać właśnie o te kwestie...

Ludzie, z którymi się spotykam, mówią, że starał się być zawsze elegancki i czysty. Przynosił ciuchy do prania, nigdy nie przyszedł nieogolony. Zawsze starał się być elegancki, choć wiadomo - odzież różnie mogła wyglądać.

Co ważniejsze - był darzony jakąś ogromną estymą. Jak panowie wyliczacie w książce, mogło mu pomagać w sumie nawet 200 osób. On czymś musiał budzić u tych ludzi szacunek i zaufanie.

Mówimy o 200 melinach, które miało w kartotekach UB. O ilu osobach UB nie wiedziało? Trudno powiedzieć. Na pewno było ich dużo więcej. A czym zaskarbił sobie sympatię? Na pewno był przyzwoitym człowiekiem. Za ukrywanie i pomoc groziło więzienie, ale ludzie nie zwracali na to specjalnej uwagi. Był dla nich symbolem trwania.

I nie dawał się też różnego rodzaju zasadzkom, łącznie z podsłuchami UB. Bardzo długo ich unikał...

Czasem się zastanawiam, dlaczego on sobie radził mimo zaciskania się tej pętli. On będąc w żandarmerii był zarazem w drugim wydziale - to był kontrwywiad. To szkolenie nie poszło na marne. On bezkrytycznie nie ufał ludziom. W końcu zaufał zdrajcy i się skończyło...

Pan potem przez lata miał okazje - co też jest opisane w tej książce - nieświadomie się z tym zdrajcą stykać. Wręcz doznawał pan jakichś objawów życzliwości. Choć teraz wiemy, że to była okropna obłuda.

Dziwi mnie to, że można być tak perfidnym. On miał dzieci w moim wieku. Razem bawiliśmy się. Później dostałem mieszkanie i on układał mi boazerię. Ja nigdy nie śmiałbym spojrzeć w twarz rodzinie ale nigdy bym też nie sprzedał kogoś, kto mi ufał.

Myślę, że dla pana osobistym policzkiem musi być to, że wciąż w przestrzeni publicznej pojawiają się ludzie - jako reprezentanci władzy i narodu - którzy w bardzo brutalny sposób uwłaczają dziedzictwu Żołnierzy Niezłomnych, dziedzictwu pana ojca. Pewna posłanka stwierdziła, że pański ojciec został zabity w 1963 roku, bo "biedak nie wiedział, że wojna się skończyła" .

Ci, którzy opluwają Żołnierzy Niezłomnych, to spadkobiercy komunistów. Może pani poseł sama nie wie, kim byli Żołnierzy Wyklęci? Może ona wciąż żyje w tamtej epoce?

Tylko można się zastanawiać - czy tacy ludzie muszą zejść ze świecznika, żebyśmy mogli w pełni docenić bohaterstwo Żołnierzy Wyklętych?

Z chwilą odejścia tego pokolenia przyjdą młodzi ludzie. Oni nazwą zdrajców zdrajcami, a bohaterów bohaterami.