Nie będzie postępowania dyscyplinarnego wobec policjantów z Pruszcza Gdańskiego. 59-letni desperat zabił w ich obecności 29-latka, trzy razy postrzelił jego ojca, a potem próbował popełnić samobójstwo. Do tragedii doszło, gdy policjanci przyjechali na interwencję w sprawie zatarasowanego wjazdu na posesję.

REKLAMA

O wszczęciu postępowania dyscyplinarnego wobec funkcjonariuszy mógł zdecydować komendant powiatowy policji w Pruszczu Gdańskim. Nie podjął jednak takiego kroku. Błędów w nie dopatrzyli się też policjanci z wydziału kontroli Komendy Wojewódzkiej, którzy już w nocy byli w miejscu zabójstwa. Wiadomo, że jeden z funkcjonariuszy pracował w policji od około roku, drugi miał wieloletnie doświadczenie.

Jak mówi Maciej Stęplewski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, policjanci zareagowali natychmiast, gdy napastnik zaczął strzelać. Zdążyli wyjąć broń, ale w tym momencie mężczyzna przyłożył już pistolet do własnej głowy i strzelił. Funkcjonariusze reanimowali go. Napastnik z raną głowy i 53-latek z trzema ranami postrzałowymi zostali przewiezieni do szpitala. 29-latek, którego kula trafiła w klatkę piersiową, zmarł na miejscu.

Porachunki biznesowe

Andrzej R. - 59-letni napastnik - umówił się z 53-letnim Andrzejem S. i jego synem Michaelem przed magazynem, który od nich wynajmował. Mieli rozmawiać o wspólnych interesach. Między mężczyznami doszło do kłótni. Napastnik zatarasował dwoma samochodami wyjazd z posesji. Andrzej S. i jego syn nie mogli wyjechać. Dlatego wezwali na miejsce policję. To nie była łatwa interwencja. Początkowo było nerwowo, niemniej jednak w trakcie rozmowy z policjantami sytuacja się uspokoiła. Nie wiemy, dlaczego ten mężczyzna nagle wyjął broń i zaczął strzelać. Tutaj rzeczywiście tych kilka sekund zadecydowało o tym, że mężczyzna zabił jednego ze zgłaszających i postrzelił sam siebie. Tego nie można było się spodziewać. Ostrzał trwał kilka sekund. Policjanci po całym zajściu robili co mogli, aby uratować życie tym mężczyznom - mówi Maciej Stęplewski.

Wiadomo, że Andrzej R. posiadał pozwolenie na broń. Użył 14-strzałowego pistoletu. Strzelał tylko w kierunku Andrzeja i Michaela S. Wyczerpał cały magazynek. Ostatnią kulę zostawił dla siebie. Śledczy przyznają, że do kłótni doszło z powodu pieniędzy. Prawdopodobną przyczyną użycia broni palnej mogły być nieporozumienia na tle prowadzonej współpracy - mówi Teresa Rutkowska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Pruszczu Gdańskim.

Sprawa do umorzenia?

Śledztwo pod kątem morderstwa wszczęła Prokuratura Rejonowa w Pruszczu Gdańskim. Jednym z wątków, który sprawdza, jest kwestia reakcji policjantów na zachowanie napastnika. Wstępnie śledczy nie dopatrzyli się błędów ze strony funkcjonariuszy, nie chcą jednak mówić o szczegółach.

Żadne okoliczności nie mogły spowodować podejrzeń co do późniejszego przebiegu tego zdarzenia. Zachowanie policjantów będzie podlegało odrębnej ocenie w toku tego postępowania. Będzie podlegała ocenie reakcja funkcjonariuszy i prawidłowość zachowania wobec zastanej sytuacji i też sytuacji, która w sposób niespodziewany powstała w miejscu zdarzenia - mówi Rutkowska. W sprawę zaangażowanych jest w sumie 4 prokuratorów.

Nieoficjalnie śledczy przyznają, że sprawa morderstwa może zostać umorzona. To ze względu na stan napastnika, który jest krytyczny. Mężczyzna walczy o życie w szpitalu. Kula przeszła na wylot przez jego głowę. Kluczowe dla jego życia będzie najbliższych kilka dni. Według lekarzy nawet jeśli przeżyje, stan zdrowia może nie pozwolić na to by odpowiedział za zabójstwo Michaela S. i zranienie jego ojca.

Zarówno syn, jak i ojciec byli znani wcześniej prokuraturze. Śledczy prowadzili przeciw nim kilka spraw o charakterze gospodarczym, po zawiadomieniach kierowanych przez osoby współpracujące z Andrzejem S. Prokuratorzy stawiali zarzuty, kierowali do sądu akty oskarżenia. Nieoficjalnie mówią o tym, że strzelanina to atak desperata, który nie mógł porozumieć się w interesach ze swoimi ofiarami.

(mpw)