Lekarz, który pod koniec sierpnia badał Nadię w szpitalu im. Konopnickiej w Łodzi, nie stwierdził u dziecka połamania żeber. Do takich nowych informacji ws. tragedii trzymiesięcznej dziewczynki dotarła dziennikarka RMF FM. O zabójstwo Nadii podejrzani są jej rodzice. Po wynikach sekcji zwłok prokuratura podejrzewała, że już w czasie pobytu w szpitalu niemowlę mogło mieć złamania, natomiast szpitalny doktor zauważył tylko siniaka na policzku dziewczynki.

REKLAMA

Lekarz opisał ślad na buzi Nadii w dokumentacji medycznej i przyjął tłumaczenie matki, że dziewczynka uderzyła się w czasie zabawy na łóżku. Oczekuję wyjaśnień lekarza - mówi teraz dyrektor ds. medycznych łódzkiego szpitala im. Konopnickiej Zbigniew Jankowski. Wystąpiłem do pana doktora z prośbą o jednoznaczne zajęcie stanowiska, czy to nie mogło sugerować zespołu dziecka maltretowanego czy zaburzeń związanych z jakimkolwiek użyciem przemocy - podkreśla. Stanowisko lekarza ma dostać w poniedziałek.

Jankowski dodaje, że gdyby dziewczynka z połamanymi żebrami trafiła do szpitala, wykazałoby to badanie opisane w dokumentach i wykonane przez lekarza w izbie przyjęć.

Kontrola przychodni, w której badano trzymiesięczną Nadię

W tej chwili władze miasta prowadzą kontrolę w przychodni.

Łódzka prokuratura przesłuchała dotąd m.in. położną, która sprawowała nadzór nad zdrowiem dziecka przez pierwsze tygodnie, oraz pielęgniarkę rodzinną, która widziała dziewczynkę kilka dni przed jej śmiercią. Obie kobiety zeznały, że nie widziały niepokojących sygnałów czy poważniejszych obrażeń na ciele dziecka.

Z relacji pielęgniarki rodzinnej wynika, że znalazła drobne zasinienia na twarzy Nadii, ale matka tłumaczyła, że mógł to być efekt dotknięcia przez inne dziecko albo odcisk od smoczka. Podczas wizyty w domu następnego dnia nic nie wzbudzało jej zastrzeżeń.

Śledczy zabezpieczają obecnie dokumentację medyczną z pogotowia, placówek, które sprawowały pieczę nad zdrowiem dziecka, oraz szpitala przy ul. Spornej, gdzie dziewczynka trafiła kilka tygodni temu z podejrzeniem kolki.

Dziecko było bite na wiele dni przed śmiercią

Rzecznik prokuratury Krzysztof Kopania przypomniał, że z opinii biegłego po sekcji zwłok wynika, iż obrażenia powstały u dziecka w różnym czasie - od złamań żeber, które goiły się i mogły powstać na kilkanaście dni przed śmiercią, przez sińce, które mogły powstać kilka dni wcześniej, aż po rozległe obrażenia głowy, które zadano kilka godzin przed śmiercią. Chcemy odtworzyć czas i mechanizm powstania obrażeń oraz ustalić, czy mogły być one wcześniej zauważone, a jeśli tak, to kto mógł je widzieć - zaznaczył prokurator.

O śmierci Nadii pogotowie zostało powiadomione przez jednego z rodziców w poniedziałek rano. Przybyły na miejsce lekarz nie wykluczył, że dziecko zmarło w nocy - kilka godzin przed przyjazdem pogotowia. Rodzice dziecka - 19-letnia Martyna P. i jej konkubent 26-letni Arkadiusz A. - usłyszeli zarzut zabójstwa córki. W środę na wniosek prokuratury oboje zostali tymczasowo aresztowani przez sąd na trzy miesiące. Obojgu grozi dożywocie.

Według śledczych, Arkadiusz A. potwierdził podczas przesłuchania, że zdarzało się, iż stosował przemoc, by uciszyć niemowlę. Przyznał, że w weekend uderzył dziecko otwartą dłonią, a następnego dnia - pięścią w głowę.

19-letnia matka nie przyznała się do winy, twierdziła, że dobrze opiekowała się dzieckiem. Z relacji świadków wynika jednak, że nie radziła sobie z wychowaniem Nadii. W miniony weekend miała także powiedzieć, że nie pójdą z córką do lekarza, bo wyszłoby na jaw, że dziecko zostało pobite. Później okazało się też, że kiedy rodzice stwierdzili, że dziecko nie żyje, próbowali jego zimne ciało ogrzać grzejnikiem.

Rodzina matki dziecka była pod opieką łódzkiego MOPS-u - korzystała z pomocy finansowej i wsparcia pracownika socjalnego. Według przedstawicieli Ośrodka, z relacji pracownika wynika, że nie było żadnych przesłanek świadczących o zaniedbaniach czy stosowaniu przemocy w stosunku do dziecka. Policja wcześniej nie interweniowała w tej rodzinie.

(mpw)