Niechlubny rekord ustanowił 53-letni mieszkaniec Sieradza, który trafił do tamtejszego szpitala. Lekarze z przerażenia przecierali oczy, gdy stwierdzili, że w organizmie mężczyzny było 7,2 promila alkoholu – donosi „Dziennik Łódzki”.

REKLAMA

Tak marnie wyglądał, że podejrzewaliśmy wylew albo udar mózgu. Z rozpędu zrobiliśmy tomografię komputerową. Jednocześnie wykonane zostało badanie krwi. I wtedy odkryliśmy prawdę. Dwa razy robiliśmy analizę, bo nie mogliśmy uwierzyć w wynik - opowiada Andrzej Wiśniewski, ordynator oddziału ratownictwa medycznego w sieradzkim szpitalu. Nie przypominam sobie, byśmy mieli do czynienia z podobnym przypadkiem - dodaje.

Mężczyzna, który prawdopodobnie pił od dłuższego czasu, opadł z sił, gdy wyszedł z domu po papierosy. Upadł i leżał na trawniku w centrum miasta. Przypadkowa osoba zaalarmowała pogotowie. Jak przyznaje ordynator, mężczyzna miał dużo szczęścia, że przeżył. Był intubowany, a potem naszpikowany lekami wspomagającymi krążenie.

Za śmiertelną dawkę alkoholu uznaje się 4 promile. Ta granica - jak podaje się w formie anegdoty - nie dotyczy Polaków i Rosjan. Za światowy rekord uznaje się wyczyn 46-letniego Polaka, który przeżył, mimo że miał w organizmie 12,3 promila alkoholu – pisze "Dziennik Łódzki".