Ruszył proces w sprawie zabójstwa w wydawnictwie Magnum-X w 2012 roku. Prezes wydawnictwa Cezary S. jest oskarżony o zdetonowanie granatu i zaatakowanie nożem wiceprezesa Krzysztofa Zalewskiego.

REKLAMA

Po odczytaniu aktu oskarżenia przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga podsądny nie przyznał się do zarzutów. Twierdził, że to nie on zdetonował granat, a potem tylko się bronił przed atakiem nożem Zalewskiego. S., którego do sądu doprowadzono z aresztu, grozi dożywocie. Wersję S. kwestionuje prokuratura, przekonana o winie S.

Do zbrodni doszło 10 grudnia 2012 roku w biurowcu na warszawskim Grochowie, w siedzibie spółki Magnum-X, wydawcy czasopism poświęconych tematyce wojskowej. Od kilkunastu ran zadanych nożem zginął Zalewski, wiceprezes wydawnictwa i ekspert lotniczy. Według prokuratury ciosy zadał 48-letni prezes wydawnictwa Cezary S. Zanim zaatakował nożem Zalewskiego, zdetonował - jak ustalił biegły - granat. W wyniku eksplozji ucierpiały trzy osoby: sprawca, Zalewski oraz trzeci członek zarządu Andrzej U.

Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga postawiła S. zarzut zabójstwa Zalewskiego i usiłowania zabójstwa U. Wcześniej w stanie krytycznym S. trafił do szpitala; detonacja oderwała mu prawą dłoń i ciężko raniła w brzuch (zawleczka granatu wbiła mu się w ciało). Sąd zastosował wobec niego areszt na specjalnej sesji wyjazdowej w szpitalu. Po wysłuchaniu opinii lekarza sąd zdecydował, że S. może przebywać w więziennym szpitalu.

Z ustaleń śledztwa wynika, że w siedzibie wydawnictwa odbywało się spotkanie zarządu, podczas którego doszło do nieporozumienia m.in. na tle rozliczeń finansowych. Zdaniem prokuratury to właśnie stanowiło tło zabójstwa. Biegli uznali, że S. w chwili ataku nożem - ale nie przy wcześniejszej detonacji - miał ograniczoną poczytalność.

W śledztwie podejrzany nie przyznał się do zarzutów i złożył wyjaśnienia - jak podawała prokuratura - sprzeczne z zebranym materiałem. Twierdził, że Zalewski zaatakował go jako pierwszy, a on tylko się bronił. S. utrzymuje też, że to nie on przyniósł granat i go zdetonował, tylko członkowie zarządu. Zamówiona przez prokuraturę opinia pirotechniczna wskazuje jednak, iż granat odpalił oskarżony.

Także w sądzie S. nie przyznał się do zarzutów. Jestem ofiarą wybuchu, a nie jego sprawcą - oświadczył. Nigdy nie miałem zamiaru zabójstwa - podkreślił. Dodał, że nigdy by sobie na to nie pozwolił - jako ojciec czwórki dzieci oraz wnuk i syn lekarzy. Zarzucił prokuraturze stronniczość.

Oskarżony dodał, że nie pamięta wydarzeń z tragicznego dnia, m.in. dlatego, że był wtedy pod wpływem silnych leków.

(j.)