Sąd zwrócił prokuraturze sprawę głośnego wypadku tramwajowego w Łodzi. Doszło do niego w maju ubiegłego roku: skład wykoleił się, motorniczy zginął, a kilka osób zostało rannych. Śledczy uznali, że wypadek spowodowała nadmierna prędkość i brawura prowadzącego tramwaj.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

aaaa
Sąd uznał, że prokuratura nie wzięła pod uwagę wszystkich okoliczności. Ojciec zmarłego motorniczego wymienia kilka dowodów na niewinność swego syna. Jak zaznacza Tomasz Juszczyk w rozmowie z reporterką RMF FM Agnieszką Wyderką, syn zemdlał podczas jazdy. Syn jechał z lewej strony z kierunku Widzewa. Świadkowie twierdzą, że miał już głowę spuszczoną. A to było tuż przed samym wykolejeniem - opowiada.

Jak dodaje, tę wersję potwierdzają dokumenty, które są w posiadaniu prokuratury. To m.in. materiały z sekcji zwłok. Stwierdzono zapalenie mięśnia sercowego, co mogło spowodować zasłabnięcie, omdlenie lub brak koncentracji - wylicza Tomasz Juszczyk.

Przyznaje, że nie neguje podnoszonej przez prokuraturę kwestii prędkości. Tam jest specyficzny odcinek - pod górę; trzeba depnąć. Coś się musiało stać w momencie, kiedy syn miał już nogę na pedale gazu - podkreśla.

W maju ubiegłego roku na skrzyżowaniu Alei Kościuszki z Mickiewicza tramwaj wyleciał z szyn, przeorał 4 pasy jezdni i owinął się wokół słupa. Kilka osób zostało rannych, a na miejscu zginął motorniczy.