Rząd chwali się podniesieniem wynagrodzeń dla nauczycieli. Ale w kwestii miejsc dla najmłodszych czy opłat za żłobki i przedszkola - zdecydowanie nie ma się czym chwalić.

REKLAMA

W przypadku żłobków intencje były dobre - uchwalono nową ustawę, która miała ułatwić tworzenie nowych placówek opieki nad najmłodszymi. Tyle, że za przepisami nie poszły pieniądze, w efekcie nowych miejsc jak na lekarstwo, kilka miast wykorzystało zaś sytuację do podniesienia opłat za już istniejące żłobki.

Jeszcze gorzej wypadła sprawa przedszkoli. Nowa ustawa nakazuje, by pięciogodzinny pobyt dziecka był bezpłatny, powyżej 5 godzin za każdą dodatkową trzeba płacić. Rząd zezwolił, by stawkę określiły samorządy, ustalił jedynie jej górny limit. Efekt - w niezbyt bogatym Biskupcu na Warmii samorząd wprowadził stawkę 3 złote 95 groszy za godzinę, co doprowadziło do trwającego 3 tygodnie strajku okupacyjnego - rodzice przedszkolaków okupowali placówkę, domagając się zmniejszenia opłat. W końcu udało im się do tego doprowadzić, ale i tak ci, którzy zostawiają dzieci na cały dzień, płacą więcej, niż płacili w poprzednim roku szkolnym.

W szkołach także chaos - część zaczęła przygotowywać się do przyjęcia 6-latków, co miało nastąpić w roku 2012, ale ostatecznie rząd zmienił zdanie. 6-latki pójdą do szkół dopiero za dwa lata.

Nauczyciele dostali podwyżki, niestety samorządy nie dostały pieniędzy na ich sfinansowanie. Bo choć podstawową pensję finansuje budżet państwa, to już dodatki do niej - budżety lokalne. A że ze wzrostem pensji rosną dodatki, samorządy musiały zwiększyć wydatki na oświatę. Dodatkowych pieniędzy szukając m.in. w przedszkolach i żłobkach.

A co najgorsze, rząd wydaje się tym wszystkim zupełnie nie przejmować. Teraz Ministerstwo Finansów pracuje nad przepisami zmniejszającymi dotacje dla niepublicznych przedszkoli. Tymczasem w niektórych miastach stanowią one dobrą alternatywę dla placówek publicznych - opłaty obecnie są na podobnym poziomie, a przynajmniej nie brakuje miejsc. Jeśli jednak zmniejszy się dotacja, opłaty mogą wzrosnąć, a liczba miejsc - spaść.

Budżetowy eksperyment na kieszeniach rodziców naszych najmłodszych obywateli trwa w najlepsze.