"Obsługa mówi, że były rozmowy z Maćkiem. Nocna rozmowa była kilkugodzinna" - mówił Jacek Jawień, który razem z Jackiem Berbeką wrócili do Polski po pochowaniu w Karakorum Tomasza Kowalskiego. Himalaiści w rozmowie z reporterem RMF FM Maciejem Pałahickim opowiedzieli o szczegółach swojej wyprawy.

REKLAMA

Maciej Pałahicki: Jakby się nie przeszukiwało historii himalaizmu, to czegoś takiego jeszcze chyba nikt nie dokonał. Powiedzcie co było najtrudniejsze? Który fragment był najbardziej wymagający?

Jacek Berbeka Najtrudniejszą rzeczą było niestety opuszczenie Tomka w miejscu, w którym go znaleźliśmy i przesunięcie go tak, żeby nie było problemu z wejściem na Broad Peak i z zejściem, dlatego, że Tomek całkowicie blokował i wejście do góry i zejście na dół. Czyli przesunięcie go z tego miejsca 100 metrów niżej i znalezienie miejsca, w którym mogło ciało pozostać.

To było na wysokości już prawie 8000 metrów, to nieludzki wysiłek.

Jacek Jawień: No tak, to było prawie 8000 metrów - może 30, 40 metrów poniżej 8000 metrów. Rzeczywiście to był bardzo duży wysiłek, no i tak jak mówił Jacek - to była bardzo trudna akcja, natomiast dla mnie najtrudniejsze było zejście. Żeby bezpiecznie, bez żadnego błędu zejść do bazy, zjechać po tych linach poręczowych. Bo Broad Peak jest górą, która jest bardzo stroma, także szybko się zdobywa wysokość, ale też szybko można ją stracić. Także tu trzeba było bardzo uważać, żeby nie popełnić żadnego błędu na zejściu, podczas wycofywania.

Żeby to zobrazować - ile wam zajęło opuszczenie ciała Tomka o te 100 metrów? Bo wydaje się, że 100 metrów to niedużo.

Jacek Jawień: Myślę, że poświęciliśmy na to 5-6 godzin, żeby tą całą akcję tam w górach przeprowadzić.

Jacek Berbeka: Tak, tyle trwało przesuwanie, ale zejście było jeszcze trudniejsze, dlatego że mieliśmy fatalną pogodę.

Jacek Jawień: Załamanie pogody przyszło, była mgła nie było widać horyzontu, cały czas padał śnieg. Ale pomalutku schodziliśmy i udało się zejść bezpiecznie właściwie do samej bazy.

Czy na podstawie tego, co tam zastaliście na górze, jesteście w stanie odtworzyć czy też domyślić się co się wydarzyło? W którym miejscu przede wszystkim był Tomek - czy on był daleko od szczytu, czy blisko?

Jacek Berbeka: Tomek był bardzo blisko szczytu, także od czasu kiedy on wszedł na szczyt, a to była godzina chyba 18 czy 19, do 6 rano obniżył się bardzo niedużo, bo obniżył się w granicach jakiś niecałych 100 metrów.

Czyli on był tuż poniżej Rocky Summit, tak?

Jacek Jawień: Tuż poniżej Rocky Summit, tak. To był drugi uskok.

Czy domyślacie się co się stało z Maćkiem w takim razie?

Jacek Berbeka: Z informacji, które uzyskaliśmy od obsługi, bo mieliśmy tę samą obsługę, to wynika, że jest w szczelinie poniżej 7800 metrów. Obsługa mówi, że były rozmowy z Maćkiem. Nocna rozmowa była kilkugodzinna, czyli łączność z nim była. Później, już nad ranem, tej łączności nie było. A z tego co oni się orientują, to był on wtedy nad tą szczeliną poniżej 7800.

Byliście nad tą szczeliną? Są tam jakieś ślady, że rzeczywiście może gdzieś tam być? Czy w ogóle próbowaliście wejść tam do niej?

Jacek Berbeka: Wejść się nie da niestety, bo szczelina ma bardzo duży nawis od góry i jest otwarta. Dziwi nas troszeczkę, że lina jest całkowicie centralnie, wchodzi w sam środek szczeliny. No i jest obciążona, a to znaczy że coś po prostu na dolę jest.

Ona nie powinna tak przebiegać, powinna przejść bokiem, prawda?

Jacek Jawień: Widać, że z tą liną coś się wydarzyło. Być może jakiś punkt, czy to śruba lodowa, czy szabla śnieżna, został wyrwany i ta lina po prostu z krawędzi szczeliny zjechała na środek i uniemożliwiła bezpieczne pokonanie tej szczeliny.

Właśnie, czy Maciek miał szansę sam pokonać tę szczelinę, skoro ten punkt został wyrwany?

Jacek Berbeka: No właśnie myślimy nad tym i chcemy się dowiedzieć, co było przyczyną tego, że ta lina jest całkowicie centralnie. Jak myśmy teraz wchodzili do góry, to były cztery punkty mocowania w taki zygzak i całkowicie po prawej stronie. Nawet jakby jeden punkt wypadł czy dwa, to są jeszcze pozostałe. Tutaj ewidentnie nie ma żadnego punktu i lina idzie samodzielnie w sam środek.

Krzysztof Wielicki, kiedy wrócił z wyprawy mówił, że nie było żadnego kontaktu z Maćkiem właściwie od zdobycia szczytu, ale to jakoś nie pokrywa się z tym, co wam się udało ustalić?

Jacek Berbeka: My mamy informacje od obsługi, także tu są te rozbieżności. Lina, ta poręcz też nie idzie tak, jak to powinno wyglądać. My już w to nie wnikamy, ale mamy chyba dużą pewność, że Maciek jest w tej szczelinie.

To się da wyjaśnić, czy to już raczej jest w tej chwili nie do wyjaśnienia?

Jacek Jawień: Do tych chwil się nie wróci tak dokładnie, tego się już nie odtworzy. Ale też nie o to chodzi dokładnie. Jest duża szansa, że Maciek jest w tej szczelinie. Jest to miejsce, powiedzmy, bezpieczne, nikt nie będzie w nie ingerował. Także myślę, że w takim miejscu należałoby go zostawić i już tego po prostu nie ruszać.

To był smutny obowiązek, wielki wysiłek, a jakaś satysfakcja jest z tego?

Jacek Berbeka: Ja nie mam satysfakcji dlatego, że myślałem, że znajdę Maćka. Nie mam ulgi tak samo, ale widzę, że techniczne rzeczy nie były tak całkowicie w porządku rozwiązywane, jak powinny być.