Władze kopalni Mysłowice-Wesoła wiedziały o ogromnym zagrożeniu wybuchem metanu. Na dole było aż 19 ratowników, ale nikt nie wstrzymał wydobycia - pisze środowa "Gazeta Wyborcza", która dotarła do raportów dyspozytorskich z kopalni. "Fedrowanie w takich warunkach to kryminał" – ocenia Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki, przez 14 lat ratownik górniczy.

REKLAMA

"Tuż po katastrofie górnicy z Mysłowic-Wesołej informowali dziennikarzy, że w rejonie ściany 560, gdzie doszło do wybuchu, paliło się od piątku, a w weekend z powodu zagrożenia wybuchem metanu na pewien czas wycofano stamtąd jedną zmianę" - przypomina "Wyborcza". "Pierwszy zastęp ratowników zjechał pod ziemię już w czwartek o godz. 11. W piątek byli na ścianie wieczorem i tkwili tam aż do soboty przed południem. Znów zjechali wieczorem. Od niedzielnego popołudnia nie opuszczali już ściany 560. Na każdej zmianie było ich od pięciu do dziewięciu. W poniedziałek 6 października na dole musiało być dramatycznie. Na poranną zmianę zjechało aż 19 ratowników i siedmiu pracowników wentylacji, którzy monitorowali stężenie gazów. W tym czasie 13 górników wydobywało węgiel!" - relacjonuje dziennik, powołując się na raporty dyspozytorskie.

Liczby te pokazują, że profilaktyka to mydlenie oczu. Prowadzono tam poważną akcję, a liczba Zaangażowanych w nią osób świadczy o tym, że na kopalni zdawano sobie sprawę z zagrożenia wybuchem -mówi "GW" Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki.


W środowej "Wyborczej" także:

- Rozwód po polsku

- Lenin to czy Macierewicz?

- Nie o taki liberalizm chodziło