Organizacje prowadzące ośrodki adopcyjne proszą o pomoc żonę prezydenta Annę Komorowską. Od nowego roku, wraz z wejściem w życie ustawy o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej, jedna trzecia ośrodków na być zlikwidowana. Autorzy listu twierdzą, że dotyczy to głównie placówek niepublicznych. Mimo że są tańsze w utrzymaniu oraz bardziej wydajne od publicznych.
W myśl ustawy za przeprowadzanie adopcji odpowiedzialny będzie marszałek województwa, a nie, jak do tej pory, powiat. Obecnie jest to zadanie własne samorządu, po wejściu w życie nowych przepisów będzie to zadanie zlecone, a pieniądze na prowadzenie działalności adopcyjnej i infrastrukturę z tym związaną będą pochodzić z budżetu państwa.
Jak tłumaczy wicedyrektorka Departamentu Polityki Rodzinnej w MPiPS Janina Szumlicz, ponieważ będzie to inaczej rozwiązane, konieczne jest "zamknięcie pewnego etapu i rozpoczęcie nowej struktury". Ośrodki obecnie funkcjonujące zostaną zlikwidowane, a w ich miejsce powołane zostaną nowe.
Jak podkreśliła Szumlicz, ustawa gwarantuje zatrudnienie dla kadry tych ośrodków, które przeprowadziły określoną liczbę adopcji. Marszałek, tworząc nową strukturę, może skorzystać z tego, co funkcjonowało dotychczas, ale ma swobodę wyboru, czy skorzysta z pełnej oferty, czy nie. Ustawa wskazała mu obligatoryjnie, jakich pracowników musi zatrudnić - zależy to od liczby adopcji przeprowadzonych w ciągu roku przez ośrodek: 10 dla ośrodków publicznych i 20 dla niepublicznych - wyjaśniła.
Przedstawiciele organizacji pozarządowych prowadzących niepubliczne ośrodki uważają ten wymóg za krzywdzący.
Jak zaznaczyła w piśmie przesłanym mediom prezeska Fundacji Dziecko-Adopcja-Rodzina Beata Dołęgowska, w związku z wejściem w życie ustawy zlikwidowanych będzie 35 proc. ośrodków adopcyjno-opiekuńczych (z obecnych 106 funkcjonujących). Likwidacji poddano w głównej mierze ośrodki niepubliczne, które są tańsze w utrzymaniu oraz bardziej wydajne od ośrodków publicznych. Konsekwencje nowych regulacji prawnych uderzą głównie w dzieci oczekujące na adopcję oraz w rodziców adopcyjnych, którzy będą oczekiwać na dziecko kilka lat - napisała.
W związku z tym ośrodek Fundacji Dziecko-Adopcja-Rodzina, inne ośrodki oraz rodzice adopcyjni przesłali kilka petycji do Anny Komorowskiej z prośbą o "ratowanie systemu adopcyjnego w Polsce". W swoich listach przekonują, że wprowadzone przez ustawę wymogi są szczególnie krzywdzące dla tych ośrodków, które działają od niedawna, podkreślają również, że oprócz adopcji ośrodki zajmują się szkoleniami dla rodzin adopcyjnych i zastępczych.
Zdaniem przewodniczącej Koalicji na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej Joanny Luberdzkiej-Grucy 10 adopcji rocznie dla publicznych ośrodków i 20 dla niepublicznych nie jest "szokująco dużą liczbą". Trudno mi sobie wyobrazić, że jest utrzymywany ośrodek, który przeprowadza mniej niż 10 adopcji rocznie - powiedziała. Dodała jednak, że na pewno w pierwszym okresie, w ciągu pierwszego roku albo nawet dłużej, następstwem tej zmiany będzie mniejsza liczba adopcji. Mogą zablokować się szkolenia dla rodzin adopcyjnych. Do tej pory organizowane były one w sposób ciągły, jedno się kończyło, kolejne zaczynało, teraz część ośrodków je wstrzymuje. Na pewno to jest bolesny, przejściowy okres i będzie miał odbicie na adopcjach - powiedziała.
Jej zdaniem ośrodków będzie dużo mniej i prawdopodobnie będą bardziej scentralizowane, zapewne głównie w dużych miastach. Teraz niepublicznych ośrodków jest więcej niż publicznych - np. w Warszawie publiczny jest jeden, a niepubliczne są trzy w Warszawie i cztery lub pięć w jej okolicach. Centralizacja jednak nie musi być problemem. Podczas gdy kwalifikacja kandydatów na rodziców adopcyjnych musi odbywać się w ośrodku, bo potrzebna jest komisja, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby szkolenie dla rodzin adopcyjnych obywało się w terenie, np. warszawski ośrodek może zorganizować je w Radomiu. To się da zrobić - uznała Luberadzka-Gruca.
Wśród pracowników ośrodków są również osoby niezajmujące się bezpośrednio adopcją, ale np. szkoleniami rodzin zastępczych. Ich gwarancje zatrudnienia przewidziane w ustawie nie obejmują.
Ja rozumiem ludzi, którzy pracowali w takich ośrodkach po kilka lat, podnosili swoje kwalifikacje, a teraz tracą swoje miejsce pracy i stabilizację. Ale jeśli są dobrymi specjalistami, może jest to czas - choć na pewno nie jest to łatwa decyzja - by skoczyć na głęboką wodę i zacząć świadczyć pomoc specjalistyczną w regionie, nawet prywatnie, na zasadzie własnej działalności - proponuje Luberadzka-Gruca.