Ciężki, ale stabilny jest stan zdrowia ośmiolatki, która jadąc na sankach ze swoim 10-letnim bratem wpadła pod autobus. Chłopiec zginął na miejscu. Dziewczynka walczy o życie w Górnośląskim Centrum Zdrowia dziecka, lekarze zrezygnowali jednak z operacji.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Lekarze woleli nie ryzykować ewentualnego pogorszenia zdrowia dziewczynki w trakcie zabiegu. Jej stan się ustabilizował, rano podjęta zostanie decyzja o tym, czy konieczna będzie operacja. Teraz ośmiolatka jest leczona na oddziale intensywnej terapii. Jest nieprzytomna i ma poważne obrażenia głowy.

Ojciec obojga dzieci został tylko wstępnie przesłuchany. Właściwe przesłuchanie już w obecności prokuratora zaplanowano na początek przyszłego tygodnia. Jak powiedział rzecznik policji w Będzinie nie było żadnych podstaw, by zatrzymywać 35-latka. Mężczyzna wrócił do domu, jest w tak dużym szoku, że nie jest w stanie składać jakichkolwiek wyjaśnień. Również na początku przyszłego tygodnia zapadną decyzje dotyczące ewentualnych zarzutów.

Do wypadku doszło w Sączowie koło Będzina w Śląskiem, kiedy ojciec dzieci zorganizował im kulig. Przypiął sanki do samochodu terenowego i ruszył w trasę. Gdy zjechał na jedną z ulic i skręcił, sanki wjechały wprost pod jadący z naprzeciwka autobus. Dzieci przez kilkadziesiąt minut były zakleszczone pod pojazdem. Strażacy, którzy przyjechali na miejsce z pobliskiej budowy ściągnęli dźwig, którym podniesiono autobus. Wtedy udało się uwolnić dzieci. Niestety wtedy dziesięciolatek już nie żył.

Dzieci przez kilkadziesiąt minut były zakleszczone pod autobusem
Dzieci przez kilkadziesiąt minut były zakleszczone pod autobusem
Dzieci przez kilkadziesiąt minut były zakleszczone pod autobusem
Dzieci przez kilkadziesiąt minut były zakleszczone pod autobusem