W Topolowie trwają szczegółowe oględziny miejsca wypadku i wraku samolotu, który rozbił się wczoraj popołudniu w Topolowie koło Częstochowy. Zginęło 11 osób, jedna została ciężko ranna. Samolot z grupą skoczków spadochronowych runął na ziemię krótko po starcie z lotniska w Rudnikach.

REKLAMA

Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych rozpoczęła szczegółowe oględziny wraku samolotu. Członkowie komisji i prokuratorzy przede wszystkim szukają teraz urządzeń, które mogą dać odpowiedź, czy doszło do jakiejś awarii i co tak naprawdę wydarzyło się na pokładzie samolotu. Szukamy wszelkiego rodzaju rejestratorów czy GPS-ów, które znajdują się na pokładzie samolotu. Nieraz nawet urządzenia zniszczone pożarem zachowują kości pamięci, które pozwalają nam odczyty zapisów i obiektywną ocenę stanu lotu - tłumaczy Ryszard Rutkowski z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Dodał także, że pierwsze wnioski i hipotezy dotyczące przyczyn wypadku mogą być znane najwcześniej dziś wieczorem.

Śledczy całą noc zabezpieczali ciała ofiar.

Ze wstępnych ustaleń wynika, że ofiary to między innymi mieszkańcy województw śląskiego, małopolskiego i łódzkiego. Na razie śledczy nie ujawniają szczegółowych informacji na ich temat.

Od jutra mają być przeprowadzane sekcje zwłok. W niektórych przypadkach wiadomo, że konieczne będą badania DNA. Biorąc pod uwagę, że ciała ofiar tego wypadku lotniczego były poddane wysokiej temperaturze - po prostu był tam pożar, to ta identyfikacja może być utrudniona i mogą nie wystarczyć same oględziny do tego, żeby zweryfikować tożsamość tych ofiar - mówi Andrzej Gąska, rzecznik śląskiej policji.

Śledztwo po katastrofie nie zostało jeszcze w sobotę formalnie wszczęte. Zanim to nastąpi, prokuratorzy mogą przez pięć dni wykonywać czynności śledcze - w niezbędnym zakresie. Wśród nich były dotąd m.in. przesłuchania pierwszych świadków.

Katastrofę przeżyła tylko jedna osoba

40-letni mężczyzna, który jako jedyny przeżył wypadek, leży w ciężkim ale stabilnym stanie w szpitalu w Częstochowie. 40-latek to instruktor, który leciał ze skoczkami. Z wraku samolotu wyciągnęli go mieszkańcy Topolowa.

Samolot, należący do prywatnej szkoły spadochronowej, startował z lotniska Rudnik i rozbił się niedługo po starcie, poza terenem zabudowanym. Na razie nie wiadomo, co mogło być przyczyną wypadku.

Byłem już na miejscu, kiedy strażacy zaczęli gasić samolot. Zaraz została wydzielona specjalna strefa. Słup dymu z palącego się samolotu było widać z daleka. Karetki pogotowia, ratownicy - wszyscy zajmowali się tą jedną osobą, która przeżyła - powiedział RMF FM pan Maciej, który przejeżdżał w pobliżu miejsca wypadku.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Gromosław Czempiński: To nieszczęśliwy zbieg okoliczności

Na razie nie wiadomo, co mogło być przyczyną katastrofy.

Samolot był bardzo obciążony. Jeden silnik przestał pracować, nie udało się wyrównać lotu i maszyna gwałtownie straciła równowagę i uderzyła w ziemię - tak o prawdopodobnych przyczynach tragicznego wypadku pod Częstochową mówi były szef Aeroklubu Polskiego Gromosław Czempiński.

Trudno mówić jednoznacznie co się stało. Samolot spadł dwa i pół kilometra od miejsca startu. Wszyscy skoczkowie byli na pokładzie. Dlatego zakładam, że był to wypadek po starcie, kiedy samolot leciał, żeby wywieźć skoczków na zakładane cztery tysiące metrów po to, żeby odbyć kolejny rutynowy skok. Według relacji świadków podobno z silników przestał pracować. Samolot był na wznoszeniu, z maksymalnym obciążeniem, bo było 12 osób na pokładzie i sprzęt. Odcięcie jednego silnika na wznoszeniu może oznaczać, że mógł stracić równowagę. Uderzenie było gwałtowne, bo samolot uległ dużemu zniszczeniu - tłumaczy Czempiński.

Reakcja samolotu mogła zaskoczyć pilotów. Być może było tak, że nie mogli opanować maszyny - tak o ewentualnych przyczynach katastrofy pod Częstochową mówi instruktor spadochronowy Krzysztof Przepiórka. Jak dodaje, nie można wykluczyć, że maszyna miała duże problemy z silnikiem.

Przyczyny wypadku mogą być różne. Mogła być to awaria silnika, mogło być to przeciążenie samolotu. Była wysoka temperatura a wtedy te procedury są inne. Przy takiej temperaturze ładunek musi być zdecydowanie mniejszy. Inaczej silniki pracują w bardziej ekstremalnych warunkach - analizuje Przepiórka.

/ fot. Waldemar Deska (PAP) / PAP
/ Waldemar Deska (PAP) / PAP
/ Waldemar Deska (PAP) / PAP
/ Waldemar Deska (PAP) / PAP
/ Waldemar Deska (PAP) / PAP
/ Waldemar Deska (PAP) / PAP
/ Waldemar Deska (PAP) / PAP
/ Waldemar Deska (PAP) / PAP

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Samolot, który uległ katastrofie, to dwusilnikowy Piper PA-31 Navajo o rejestracji N11WB - niedawno sprowadzony do Rudnik przez prywatną szkołę spadochronową Omega. Sama szkoła pod koniec maja informowała na stronie internetowej o wykonaniu w Częstochowie pierwszych skoków ze swojej nowej 10-miejscowej maszyny o tej nazwie.

Jak wynika z m.in. z fotografii na stronie szkoły, samolot został przerobiony pod kątem skoków spadochronowych - m.in. z wnętrza usunięto większość wyposażenia, a przy bocznych drzwiach do kabiny na zewnątrz kadłuba zamontowano podest i uchwyty.