W piątek, ponad 10 lat po katastrofie hali Międzynarodowych Targów Katowickich (MTK), przed katowickim sądem zapadnie wyrok w procesie karnym w tej sprawie. Była to największa katastrofa budowlana w historii Polski. Proces trwał ponad 7 lat.

REKLAMA

Pawilon MTK zawalił się w styczniu 2006 r. podczas targów gołębi pocztowych. Zginęło 65 osób, a ponad 140 zostało rannych, 26 z nich doznało ciężkich obrażeń. Zdaniem oskarżenia, choć bezpośrednią przyczyną zawalenia się hali był zalegający na dachu śnieg i lód, to jednak na tragedię złożyły się błędy i zaniedbania konkretnych ludzi od samego procesu projektowania, przez budowę, aż po użytkowanie pawilonu.

Na ławie oskarżonych zasiada 9 osób, które zdaniem prokuratury w różnym stopniu przyczyniły się do tej tragedii lub sprowadziły niebezpieczeństwo katastrofy - m.in. b. szefowie spółki MTK, autor projektu wykonawczego hali, która runęła oraz przedstawiciele generalnego wykonawcy obiektu. Dla projektanta prokuratura żąda 10 lat więzienia, dla pozostałych - po sześć lat pozbawienia wolności. Obrona domaga się uniewinnienia wszystkich oskarżonych.

W sobotę, 28 stycznia 2006 r. w pawilonie nr 1 - największym na terenie MTK - odbywały się targi gołębi pocztowych. Dach hali o powierzchni hektara zawalił się ok. godz. 17.15. Wielu spośród osób, które były wtedy w pawilonie, udało się z niego wyjść o własnych siłach i bez obrażeń. Świadkowie mówili, że ofiar byłoby znacznie więcej, gdyby do wypadku doszło nieco wcześniej - wielu gości niedługo przed zawaleniem się dachu wyszło z hali.

W kulminacyjnym momencie akcji ratowniczej - między pierwszą a drugą w nocy - na miejscu pracowało ponad 1300 osób: strażaków, ratowników górniczych i medycznych, policjantów, GOPR-owców, a także żołnierzy i żandarmów. Pierwszy etap akcji ratowniczej zakończył się po kilkunastu godzinach, w niedzielę 29 stycznia. Później na gruzowisko kilka razy wchodzili ratownicy z psami wyspecjalizowanymi w poszukiwaniu zwłok.

Na początku lutego rozpoczęły się prace rozbiórkowe, w czasie których wydobyto ciała pozostałych poszkodowanych, ostatnie z nich - 14 lutego. Posadzkę hali udało się całkowicie odsłonić 19 lutego. Wtedy było już pewne, że ostateczny bilans tragedii to 65 zabitych. Wśród nich było dziewięciu cudzoziemców: trzech Czechów, dwóch Słowaków, Belg, Niemiec, Holender i Węgier.

Po dwóch miesiącach od tragedii komisja powołana przez głównego inspektora nadzoru budowlanego Marka Naglewskiego uznała, że głównymi przyczynami katastrofy były błędy projektowe i konstrukcyjne oraz nadmierne zaleganie na jej dachu śniegu. Podobne były ustalenia biegłych, powołanych przez prokuraturę. Według nich na dachu zalegał śnieg o ciężarze około 190 kg na m kw.

Katowicka prokuratura okręgowa zamknęła śledztwo w tej sprawie latem 2008 r., oskarżając 12 osób - jedna z nich dobrowolnie poddała się karze, inny oskarżony zmarł w trakcie procesu, a sprawa kolejnego została wyłączona do odrębnego postępowania ze względu na stan zdrowia. Proces ruszył w maju 2009 r. i był jednym z największych w historii śląskiego wymiaru sprawiedliwości.

Podczas siedmiu lat odbyło się ponad 200 rozpraw, które - jak obliczył jeden z adwokatów - trwały łącznie blisko 1250 godzin. W sprawie zgromadzono 305 tomów akt głównych. Przed sądem przesłuchano 141 świadków, zeznania wielu innych odczytano. Opinie składało aż pięć zespołów biegłych.

Najsurowszej kary, 10 lat więzienia, prokuratura żąda dla Jacka J. - autora projektu wykonawczego hali. Został on oskarżony o umyślne sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy oraz samej katastrofy. Sam J. oświadczył, że nie czyje się winny i sam chciałby poznać przyczyny tragedii. Uważa, że biegli tego nie wykazali i domagał się powołania nowego zespołu specjalistów. Sąd się na to nie zgodził.

W opinii adwokata Jacka J., hala została zaprojektowana w taki sposób, że wytrzymywała o 570 proc. większe obciążenie od normatywnego, co w konsekwencji obróciło się przeciwko jego klientowi - bo przedstawiciele spółki MTK obserwując, że dach wytrzymuje nawet grubą pokrywę śnieżną zaniedbywali odśnieżanie. Adwokat mówił obrazowo, że przed katastrofą dach był obciążony tak bardzo, jakby stało na nim 161 czołgów T-34. Do katastrofy jego zdaniem przyczyniło się też rozpełznięcie się gruntu pod halą o kilka centymetrów.

Z opinii biegłych wynika, że główną przyczyną katastrofy były błędy w projekcie wykonawczym pawilonu. Odbiegał on znacząco od sporządzonego prawidłowo projektu budowlanego. Aby ograniczyć koszty, projektanci błędnie określili współczynnik kształtu dachu, błędnie też zaprojektowali przykrycie dachowe i słupy podtrzymujące konstrukcję.

Hala MTK od początku zdradzała swoje wady. Do pierwszej awarii doszło jeszcze w trakcie jej budowy - w styczniu 2000 r. Już wtedy konstrukcja dachu ugięła się pod naporem śniegu. Przedstawiciele generalnego wykonawcy hali - Arkadiusz J. i Andrzej C. oraz kierownik budowy Adam J. - nie wpisali tego do dziennika budowy i nie powiadomili inspektora nadzoru budowlanego.

Zdaniem prokuratury, ci oskarżeni powinni byli zweryfikować projekt wykonawczy i wzmocnić konstrukcję hali. Usłyszeli zarzuty dotyczące sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa zaistnienia katastrofy budowlanej i sprowadzenia samej katastrofy. Także wykonawcy nie czują się winni. Przekonywali sąd, że swe obowiązki wykonywali tak, jak pozwalała im wiedza i doświadczenie zawodowe, z zaufaniem do osób, z którymi współpracowali.

W 2002 r. dach hali znowu się ugiął pod naporem śniegu, zerwały się śruby podtrzymujące dźwigary i konieczna była naprawa. Dokonano jej na podstawie ekspertyzy rzeczoznawcy budowlanego Grzegorza S. Zdaniem prokuratury nie zweryfikował on całości obliczeń statycznych pawilonu, nie sprawdził pozostałych dźwigarów, a jedynie ten uszkodzony. Zdaniem oskarżenia, S. powinien był wystąpić o rozbiórkę pawilonu. Prokuratura zarzuciła mu, że nieumyślnie sprowadził niebezpieczeństwo katastrofy.

Według prokuratury, kiedy na krótko przed katastrofą dach hali po raz kolejny ugiął się pod naporem śniegu, członkowie zarządu MTK - Nowozelandczyk Bruce R. i Ryszard Z. - oraz dyrektor techniczny spółki Adam H. mieli świadomość zagrożenia, a mimo to nie zrobili niczego, by je zażegnać. Wiedzieli, że to kolejna awaria dachu, a rzeczoznawca ostrzegał przed niebezpieczeństwem i zalecił weryfikację projektu wykonawczego - wskazuje oskarżenie. Co prawda przed katastrofą rozpoczęło się odśnieżanie dachu, ale według prokuratury zostało przerwane ze względu na wyczerpanie limitu środków na ten cel. Prokuratura zarzuciła szefom MTK umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy oraz nieumyślne doprowadzenie do niej.

B. szefowie MTK bronili się mówiąc, że nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, bo nikt nie przekazał im, że pawilon został wybudowany niezgodnie z pierwotnym projektem. Podkreślali, że sami nie zajmowali się sprawami technicznymi, te obowiązki należały do podlegających mu pracowników, do których mieli pełne zaufanie.

Zapewniali też, że gdyby mieli świadomość niebezpieczeństwa natychmiast wyłączyliby obiekt z użytku; przekonywali, że sami spędzili w nim wiele godzin. Dodawali też, że podczas kilku tygodni przed katastrofą spółka wydała kilkadziesiąt tysięcy złotych na usuwanie śniegu z dachu. Także Adam H. oświadczył, że nie brał pod uwagę możliwości katastrofy. Jak mówił, doszło do niej na skutek okoliczności, o których dowiedział się dopiero w trakcie procesu.

Na ławie oskarżonych zasiadła też Maria K., która była inspektorem nadzoru budowlanego w Chorzowie. Prokuratura zarzuciła jej niedopełnienie obowiązków na kilka lat przed katastrofą i nieumyślne sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy. Według aktu oskarżenia powiadomiona w 2002 r. przez straż pożarną o ugięciu się dachu nie podjęła żadnych czynności w celu kontroli stanu budynku lub wyłączenia pawilonu z użytkowania. Kobieta podkreślała, że nie miała wiedzy o rzeczywistej skali awarii. W 2003 r. zapoznała się z dokumentacją dokonanej naprawy, przeprowadziła wizję na miejscu i zaufała wykonawcom, że prace zostały wykonane prawidłowo. Później nie miała sygnałów, że z halą coś złego się dzieje.

Poza procesem karnym, katastrofa hali MTK skutkowała też wieloma postępowaniami cywilnymi. Do sądów w Katowicach i Chorzowie wpłynęło około stu jednostkowych spraw o odszkodowania. W wydawanych wyrokach sądy zwykle przychylały się do roszczeń, choć zasądzały odszkodowania, zadośćuczynienia i renty w niższej kwocie niż domagali się poszkodowani - od kilku do kilkuset tys. zł.

Początkowo rodziny ofiar i ranni w katastrofie kierowali swoje roszczenia pod adresem spółki MTK, ale później także do Skarbu Państwa, podkreślając, że jest on samoistnym posiadaczem terenu, na którym stała hala (MTK tylko dzierżawiły teren). To stanowisko podzielały sądy, które uznały, że odszkodowania powinno wypłacić właśnie państwo. Strona powodowa wskazywała ponadto na zaniedbania władzy publicznej w zakresie nadzoru budowlanego, które - co w części potwierdziła również prokuratura - przyczyniły się do katastrofy.

W lutym 2011 r. do warszawskiego sądu został przesłany pozew zbiorowy, obejmujący 16 poszkodowanych i bliskich ofiar katastrofy, domagających się uznania odpowiedzialności Skarbu Państwa. Sądy odrzuciły pozew uznając, że zgodnie z ustawą w postępowaniu grupowym nie można dochodzić roszczeń o ochronę dóbr osobistych.

Pełnomocnik poszkodowanych mec. Adam Car złożył później kolejny pozew, tym razem obejmujący jedynie bliskich ofiar śmiertelnych katastrofy. W styczniu 2015 r. Sąd Najwyższy uznał go za dopuszczalny. SN uznał, że możliwe jest w sprawie ustalenie okoliczności wspólnych dla wszystkich powodów, czyli np. odpowiedzialności pozwanego Skarbu Państwa za śmierć osób w wyniku katastrofy budowlanej. Do pozwu przystąpiło ponad 80 osób, w tym obcokrajowcy. Warszawski sąd jest obecnie na etapie ustalania kto z nich może uczestniczyć w tej sprawie - poinformował PAP mec. Car.

(mn)