Wrocławski ginekolog, który zdaniem prokuratury oszukiwał swoje pacjentki, może dalej leczyć. Musi tylko odczekać trzy miesiące. Sąd nie zgodził się na areszt i cofnął wcześniejszą decyzję o zakazanie wykonywania zawodu. Śledczy zarzucają lekarzowi, że wmawiał pacjentkom choroby, usypiał je, a potem brał łapówki za fikcyjne zabiegi.

REKLAMA

Za trzy miesiące ginekolog będzie mógł przyjmować swoje pacjentki w prywatnym gabinecie. Lekarz zatrudniony jest także w szpitalu akademii medycznej. Rzecznik akademii powiedział Barbarze Zielińskiej, reporterce RMF FM, że dopóki rektor uczelni nie zapozna się z pisemnym uzasadnieniem sądu, żadna decyzja w tej sprawie nie zostanie podjęta. Na razie ginekolog jest zawieszony w swoich obowiązkach.

Lekarz miał być aresztowany, ale sąd się na to nie zgodził, co więcej, cofnął lekarzowi wcześniejszą decyzję o zakazie wykonywania zawodu. Ów środek byłby nadmiernie restrykcyjny. Pozbawiałby możliwości wykonywania zawodu podejrzanego i zarobkowania i w ten sposób istotnie ograniczałby jego wolności - uzasadnił decyzję sędzia Janusz Menzel.

Ginekolog oskarżony jest o wyłudzanie pieniędzy od pacjentek za fikcyjne leczenie. W sumie postawiono mu ponad 50 zarzutów, a zeznania złożyło 26 poszkodowanych kobiet. Już wcześniej wrocławska prokuratura złożyła zażalenie na decyzję sądu, który nie aresztował ginekologa Andrzeja W.

Ginekolog często straszył kobiety schorzeniami, które rzekomo u nich wykrył. Twierdził, iż pacjentki muszą być natychmiast poddane kuracji. Często było tak, że przerażona kobieta prosto z gabinetu szła po pieniądze i natychmiast wracała do lekarza, aby uporać się z chorobą.

Według prokuratury ginekolog dopuszczał się także innych oszustw, np. mówił pacjentkom o zastosowaniu u nich drogich specyfików o cenie kilkuset złotych, podczas gdy w rzeczywistości stosował najtańsze, w cenie kilkudziesięciu złotych.

Lekarz nie przyznał się do winy, twierdził jedynie, że usypiał swoje pacjentki, choć nie miał do tego uprawnień. Dlatego prokuratura zarzuca mężczyźnie także narażenie zdrowia i życia pacjentek. Podejrzany jest też m.in. o przyjmowanie korzyści majątkowych od 2 do 3 tys. zł za np. cesarskie cięcie podczas porodu.