W internecie kwitnie handel zarejestrowanymi kartami SIM. Jak to możliwe, skoro od 25 lipca każdy posiadacz telefonu na kartę musi zarejestrować numer? - zastanawia się "Gazeta Wyborcza".

REKLAMA

Kupując kartę SIM, trzeba podać imię, nazwisko, PESEL i pokazać dowód osobisty lub paszport w salonie jednej z sieci komórkowych. "Jeśli jednak chcemy zachować anonimowość, wystarczy wejść na jeden z serwisów ogłoszeniowych i wyszukać zarejestrowane karty SIM. Ceny zaczynają się od 20 zł za sztukę. Przepisy nie wprowadzają żadnego ograniczenia w ilości kart, które mogą być zarejestrowane na jedną osobę" - pisze gazeta.

Z wyjaśnień, jakie gazeta uzyskała w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej wynika, że sprzedawanie zarejestrowanych kart jest legalne. "Przepisy nie regulują bowiem kwestii sprzedaży przez abonenta zarejestrowanych przez tego abonenta kart SIM innym abonentom".

Rząd PiS, wprowadzając te przepisy, zakładał, że pomoże to zapobiegać aktom terroru. Towarzyszy temu jednak wiele wątpliwości.

Obowiązek rejestrowania wszystkich abonentów sieci telefonicznych jest dosyć powszechny i występuje w wielu krajach, np. we Francji, w Hiszpanii, Niemczech, Danii, Indiach. Ale rząd Wielkiej Brytanii po przeprowadzeniu wielu analiz nie zdecydował się na wprowadzenie rejestracji kart prepaid. Meksyk zaś wycofał się z tego rozwiązania trzy lata po wprowadzeniu.

"Obowiązek rejestracji doprowadził bowiem do upowszechnienia kradzieży numerów oraz tożsamości, przez co niewinne osoby miały później problemy z wymiarem sprawiedliwości. Przestępcy korzystali również z zagranicznych numerów telefonicznych. W związku z tym rozwiązanie stało się raczej mirażem niż faktycznym gwarantem dla bezpieczeństwa" - twierdzi cytowana przez gazetę fundacja Panoptykon zajmująca się tą problematyką.


(j.)