Echo w RFN było ogromne, szczególnie wśród czytelników. Właściwie, doprowadziliśmy do tego, że ludzie z wielką sympatią wspierali Solidarność i poczynania w Polsce - mówi Fritjof Meier, szef działu zagranicznego tygodnika "Der Spiegel" w rozmowie z Tomaszem Lejmanem. szef działu zagranicznego

REKLAMA

RMF: Jak o stanie wojennym i sytuacji przed jego wprowadzeniem pisał „Der Spiegel”?

Fritjof Meier: „Der Spiegel” od samego początku obserwował sytuacje w Polsce, to, co dzieje się w „Solidarności”. Byliśmy pierwszą gazeta, która opublikowała wezwanie do powstania wolnych związków zawodowych. Echo w Republice Federalnej Niemiec było ogromne, szczególnie wśród naszych czytelników. Właściwie, doprowadziliśmy do tego, że w naszym kraju ludzie z wielką sympatią wspierali Solidarność i poczynania w Polsce.

Czy wtedy faktycznie istniały w Niemczech obawy, że armia radziecka wkroczy do Polski?

Fritjof Meier: Obawy były olbrzymie, szczególnie biorąc pod uwagę, że takie akcje miały miejsce na Węgrzech (Budapeszt), czy w Pradze. Nasz rząd był wręcz pewny, że Sowieci wkroczą do Polski. Dlatego też kanclerz Schmidt zareagował bardzo spokojnie, gdy okazało się, że interwencja Moskwy nie będzie miała miejsca. Poczuł ulgę, gdy dowiedział się, że generał Jaruzelski zdecydował się na swój krok.

Czy może sobie Pan przypomnieć, o czym w tym czasie pisano w „Spieglu”? Mowa oczywiście o stanie wojennym, jakie to były tematy?

Fritjof Meier: „Spiegel” miał rewelacyjnego korespondenta, jego artykuły pojawiały się u nas non stop, najczęściej w formie komentarzy. Podpisywaliśmy go jego prawdziwym nazwiskiem, pomimo że w tym czasie siedział w Polsce w więzieniu. Artykuły były przemycane. Mowa oczywiście o Adamie Michniku.

Naturalnie, po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce z całego świata nadeszła pomoc humanitarna dla ludności. Czy „Spiegel” też się w nią zaangażował?

Fritjof Meier: Tak. Niemcy na Zachodzie bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony naszego rządu postanowili pomóc Polakom. Rząd umył ręce, więc ludzie sami zbierali żywność, pieniądze, wysyłali paczki. Sytuacja w Polsce była przecież poważna, szczególnie jeżeli chodzi o zaopatrzenie. We wszystkich firmach, zakładach pracy, ustawiono specjalne skrzynie, do których ludzie mogli wrzucać rzeczy potrzebne w tym czasie Polakom. Miałem wrażenie, że to jakieś narodowe ruszenie, niemal wszyscy się zaangażowali. Również w naszej redakcji ustawiona została specjalna skrzynka, zbieraliśmy na rzecz jednego z polskich szpitali.

Faktycznie, nie otrzymaliście żadnego wsparcia ze strony rządu i związków zawodowych?

Fritjof Meier: Nie, absolutnie. Nasz rząd całkowicie się zdystansował. Może dlatego, że kanclerz Schmidt, gdy w Polsce wybuchł stan wojenny, był z wizytą w NRD.