Jarosław Ziętara przez prawie rok rozpracowywał mechanizm przestępstwa i jego uczestników. Kiedy nie pomogły próby zastraszenia go, porwano go i zabito – stwierdził w rozmowie z PAP dziennikarz śledczy Krzysztof M. Kaźmierczak. Jego zdaniem ta sprawa jest zasadniczo wyjaśniona.

REKLAMA

Jarosław Ziętara był dziennikarzem śledczym "Gazety Poznańskiej". Zaginął 1 września 1992 roku w drodze do pracy. Jego ciała do tej pory nie odnaleziono.

Lista błędów i zaniedbań poznańskich organów ścigania w sprawie Ziętary jest długa, szczegółowo są one przedstawione w książce na ten temat oraz na stronie jarek.sledczy.pl. Zasadnicze błędy dotyczyły pomijania ważnych dowodów, odrzucenia wersji zabójstwa i skupienia się na absurdalnych, pozbawionych jakichkolwiek podstaw, wymyślonych wersjach o np. ucieczce dziennikarza za granicę lub ukrywaniu się z powodu rzekomego związku homoseksualnego - podkreślił Kaźmierczak w rozmowie z PAP. Kardynalnym błędem było niepodjęcie śledztwa nawet po uzyskaniu informacji o naocznym świadku porwania dziennikarza. Zostało ono wszczęto dopiero po roku od zbrodni i to nie z inicjatywy policji czy prokuratury z Poznania, tylko w wyniku interwencji rzecznika praw obywatelskich, spowodowanej staraniami rodziny zamordowanego i wielkopolskich dziennikarzy - dodał.

Jak ocenił Kaźmierczak, sprawa Ziętary była traktowana z lekceważeniem. Kiedy po latach, w 2011 roku, udało się doprowadzić do wznowienia śledztwa i odebrania go poznańskim organom ścigania, okazało się, że sprawę trzeba zacząć od elementarnych działań. Co ciekawe, wykonany w 2009 roku raport na temat błędów poznańskiej policji w sprawie Ziętary utajniono w Komendzie Głównej Policji i do chwili obecnej nie został on ujawniony - stwierdził dziennikarz.

"Gdyby nie stwierdzono, że doszło do zbrodni, to nikomu nie postawiono by zarzutów"


Zarówno dwa zakończone już aktami oskarżenia śledztwa, jak trzecie, nadal prowadzone, wykazały, że Jarosława Ziętara został zamordowany. Gdyby nie stwierdzono, że doszło do zbrodni, to nikomu nie postawiono by zarzutów i nikogo nie oskarżono przed sądem, a tymczasem trwa już jeden proces, a niedługo rozpocznie się drugi - tłumaczył Kaźmierczak w rozmowie z PAP. Pytany o to, dlaczego dokonano zabójstwa, stwierdził: "Jego celem było uniemożliwienie ujawnienia przez dziennikarza przestępstw prowadzonych przez grono biznesmenów z Poznania, należących na początku lat 90. do najbogatszych ludzi w Polsce". Dotyczyło to głównie sprowadzania do Polski na ogromną skalę alkoholu bez należnych państwu podatków. Mechanizm był podobny jak w słynnej aferze alkoholowej z 1990 roku, która zakończyła się pierwszą w historii Polski sejmową komisją śledczą. Tyle że przestępcy działali nadal. Zmodyfikowali tylko sposób działania - zauważył.

Jarosław Ziętara przez prawie rok rozpracowywał mechanizm przestępstwa i jego uczestników. Kiedy nie pomogły próby zastraszenia go, zdecydowano się na porwanie i zabójstwo. Aby mieć pewność, że ktoś inny nie ujawni ustaleń Ziętary, przed zabiciem dziennikarza torturowano, wydobywając od niego informacje oraz przeszukano wynajmowane przez niego mieszkanie i biurko w redakcji, zabierając niemal wszystkie materiały, które zgromadził podczas swojego śledztwa: notatki, nagrania, zdjęcia, nośniki pamięci - opisywał Kaźmierczak. Zasadniczo sprawa jest wyjaśniona, chociaż trudno przebić się z tym do powszechnej świadomości, bo to zbrodnia sprzed ponad ćwierć wieku. Wiadomo, dlaczego zabito Jarosława Ziętarę i jacy ludzie byli w to zamieszani - zarówno jeśli chodzi o zleceniodawców i organizatorów zbrodni, jak i jej wykonawców. Problemem jest tylko pociągnięcie do odpowiedzialności karnej wszystkich jeszcze żyjących osób, które mają na rękach krew dziennikarza - stwierdził.

(mn)