Listy pisano i wysyłano już w starożytności. Najstarszy ma ponad cztery tysiące lat. W Polsce historia poczty zaczęła się w XVI wieku za sprawą Zygmunta Augusta, który na wzór krajów zachodnich postanowił stworzyć pocztę, jako instytucję państwową. 18 października 1558 roku powołano Pocztę Królewską. Poddani mogli przesyłać korespondencję, towary. Mogli także podróżować. Dziś obchodzimy Dzień Poczty Polskiej. O historii poczty z kustosz Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu, Katarzyną Makarewicz rozmawia reporter RMF FM, Bartłomiej Paulus.

REKLAMA

Bartłomiej Paulus, RMF FM: Jak wyglądały początki poczty w Polsce?

Katarzyna Makarewicz, Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu: Pierwsze połączenie pocztowe, to połączenie między Krakowem, a Wenecją. Po śmierci królowej Bony, matki Zygmunta Augusta, król miał sporo problemów w związku z testamentem i potrzebował stałej poczty kursującej między tymi miastami. Zygmunt August siedział sobie na Wawelu w Krakowie, a Bona miała swoje kosztowności i ruchomości we Włoszech. Król wydał jednemu ze swoich mieszczan przywilej, to był Prospero Provana, jego uważa się za pierwszego dyrektora poczty i na mocy tego właśnie przywileju ustanowiono pierwsze połączenie. Wybudowano całą infrastrukturę, czyli stacje pocztowe, gdzie gońcy królewscy mogli bezpiecznie i regularnie odpoczywać w czasie kursów.

Jak długo wtedy taki list szedł?

Czasami wiele tygodni. Z czasem też zaczęto wprowadzać bardzo różne usługi pocztowe. To byli gońcy piesi, którzy już w XIV wieku z Wrocławia pieszo dochodzili do Gdańska. Taka podróż w lecie zajmowała im dziewięć dni, w zimie jedenaście. Były też poczty konne, poczty wozowe, czyli przewożenie większej ilości przesyłek np. w dyliżansach, ale to były też pojazdy, które przewoziły pasażerów. W czasach przed powszechną dostępnością komunikacji zbiorowej, można było korzystać z usług poczty.

Poczta woziła ludzi?

Tak jest. Kupowało się bilet na dyliżans, do określonej stawki było przypisane miejsce i można było podróżować. Przystanki były mniej więcej co dwadzieścia kilometrów przy stacjach pocztowych, bo tak to regulowały przepisy. Nie można było męczyć za bardzo koni, w związku z tym ta podróż też się wydłużała. Na przykład do Chorwacji dyliżans potrafił jechać w jedną stronę czterdzieści dni.

Z tego co pani mówi rozumiem, że poczta w Polsce od samego początku nie ograniczała się tylko do terenu naszego kraju? To były przesyłki na cały świat?

No, może nie na cały świat, ale na pewno na kraje ościenne - Niemcy, Prusy, Czechy, kresy wschodnie, Włochy.

Czy skrzynka pocztowa zawsze była czerwona? Listy zawsze wysyłano w kopertach?

Nie. Koperty pojawiają się dopiero w latach 60-tych, 70-tych XIX wieku. Wcześniej bardzo sporadycznie ich używano i dopiero wymyślenie maszyn do składania kopert spowodowało, że pojawiły się w ilościach hurtowych. Można było w ten sposób zabezpieczać listy. Wcześniej używano np. płóciennych woreczków, w których zaszywano korespondencję, albo zwijano list, składano treścią do środka, stemplowano stemplem lakowym, albo zwijano w rulon. W momencie, gdy pojawiły się znaczki pocztowe, pojawiły się koperty i pojawiły się skrzynki. To był mniej więcej ten sam okres. Skrzynki nie były zawsze czerwone. Jeszcze w 20-leciu międzywojennym mieliśmy skrzynki niebieskie do korespondencji lotniczej, skrzynki zielone do korespondencji miejscowej, czyli listów wysyłanych do tej samej miejscowości. Była też bardzo ciekawa forma, takie działanie marketingowe poczty, skrzynki poczty peronowej. Używano ich w latach 30-stych. Wyglądało to mniej więcej tak, jak dzisiaj skrzynki sprzedawców popcornu, czy lodów na plażach. Zawieszona na szyi, z przegródkami. Pracownicy poczty chodzili z takimi skrzyneczkami po peronach, wchodzili czasami do przedziałów i można było już odbywając podróż nadać u takiego listonosza depeszę, wysłać kartkę z pozdrowieniami.

Listonosze byli szanowani?

Praca na poczcie zawsze wiązała się z pewną nobilitacją. Dzisiaj może już tak się tego nie odczuwa. Zawsze były przysięgi i mamy rotę tych przysiąg tutaj w muzeum. Pocztylion, goniec pocztowy, pocztmistrz, ci wszyscy pracownicy, którzy byli zatrudniani na różnych szczeblach składali przysięgi, musieli być uczciwi, musieli sumiennie wykonywać swoje obowiązki, nie mogli pić, nie mogli dawać złego przykładu swoją postawą. Musieli być pomocni i o tym wszystkim w tych rotach można poczytać.

Ludzie chcieli być takim urzędnikiem pocztowym?

Był to prestiż na pewno. Wielu z nich było urzędnikami państwowymi, wielu z nich posiadało taką umiejętność bardzo rzadką - dzisiaj oczywistą, potrafili pisać i czytać. To już się wiązało z jakąś nobilitacją. Inna rzecz, że wielu pocztylionów, gońców to byli ludzie, dzisiaj byśmy powiedzieli mobilni. Czyli tak jak większość społeczeństwa wówczas nigdy nie opuszczała swoich miejsc zamieszkania, tak ci bywali, podróżowali...

Poszukiwacze przygód.

Przynosząc listy opowiadali, jak wygląda świat, co widzieli, jak wyglądają bogaci ludzie, wielkie miasta, pałace. Oni mieli z tym styczność i traktowani byli troszkę w tych zajazdach pocztowych, stacjach pocztowych jak dziennikarze - byli słuchani.

Listonosze mieli na swoim wyposażeniu nietypowe urządzenia?

Tak. Mamy w muzeum rzecz absolutnie świetną. To strój gońca wrocławskiego, który składa się z peleryny, na której noszono tarczę z literą "W". Tylko to "W" nie oznaczało wówczas Wrocław, tylko Wratislavia. Spodnie bardzo szerokie, kolorowe i śmieszne. Ale do tego przedmiot przedziwny o nazwie krokomierz, montowany specjalnym systemem do obu nóg i pod stopą też szedł sznurek. Ten krokomierz mierzył po prostu dystans. Gońcy dostawali na wypłatę określoną ilość pieniędzy, w zależności ile kilogramów listów przenieśli i ile kilometrów przeszli. Więc kopię takiego krokomierza prastarego mamy też na ekspozycji.

To każdy chodził i liczył po prostu.

Każdy chodził i liczył, ale też proszę pamiętać, że obowiązywały ich terminy, na przykład do Gdańska szli z Wrocławia 9 dni. Oczywiście metodą sztafetową.