Zniszczone wsie i miasta, miliony pomordowanych oraz grabież na niewyobrażalną skalę. Ogrom niemieckiego bestialstwa, z jakim musieli się mierzyć mieszkańcy okupowanej Polski jest przerażający. Właśnie mija 79 lat od wybuchu II wojny światowej. Czy dziś po tylu dekadach jesteśmy w stanie oszacować skalę krzywd wyrządzonych naszemu narodowi?

REKLAMA

Sześć milionów polskich obywateli zabitych w toku działań wojennych, wyłapywanych ma ulicach i mordowanych jak zwierzęta, zagłodzonych, zesłanych do obozów, których jedynym celem była eksterminacja.

Śmierć groziła za słoninę i złoto, za broń i fałszywe papiery, za ukrywanie się przed rejestracją, za radio i za Żydów. Dowcipni powiadali, że boją się wyroków dopiero wyżej kary śmierci; uważali tę karę za mandat uliczny, jaki płaciło się przed wojną za nieprawidłowe przejście z chodnika na chodnik.

Nad miastem zawisł śmiertelny absurd, posępna groteska zakazów obdarzała Warszawę straceńczym humorkiem pełnym drwiny i pogardy dla hitlerowców. Szafarze śmierci wzbudzali odrazę i śmiech. Gardzono nimi jak ścierwem. Ich wrzask, wściekłość i chamstwo uznano za cechy gatunku niższego od człowieka i pokazywano sobie palcem ich grube, ciężkie zady.

- wspominał restrykcyjne niemieckie przepisy i reakcję polskiego społeczeństwa na nie pisarz Kazimierz Brandys.

Zdarzało się, że niektórym udawało się uciec śmierci; przeżyć zbiorowe egzekucje.

Przerażeni, podenerwowani i płaczący ludzie byli ustawiani przed plutonem egzekucyjnym. Po salwie żołnierze przechodzili wzdłuż leżących i oświetlając twarze latarkami, dobijali strzałami z rewolweru. Byłem w ostatniej grupie.

Po salwie żołnierze przechodzili wzdłuż leżących i oświetlając twarze latarkami, dobijali strzałami z rewolweru. Byłem w ostatnie grupie. Obok mnie znajdował się profesor Leon Kowalik ze swoim szesnastoletnim synem, który wołał: "Ojcze, ja chcę żyć! Ja chcę żyć! Ja nie chcę umierać!"

(...) Przypomniałem sobie opowiadanie mego wuja rotmistrza Witoszyńskiego, który w 1918 r. w podobnej sytuacji uniknął śmierci, padając na ziemię na chwilę przed salwą. Musiałem mieć przed sobą trochę wolnej przestrzeni. Uklęknąłem więc na pół kroku przed parkanem i zgodnie z poleceniem podniosłem obie ręce do góry. Klęczący obok mnie profesor Kowalik odmawiał "Zdrowaś Maria", a ja zacząłem śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy..." i wtedy usłyszałem komendę: "Feuer".

Natychmiast pochyliłem się do przodu i upadłem trafiony kulą. Miałem przeorane lewe płuco i przestrzelony obojczyk. Wcisnąłem głowę w śnieg. Słyszałem kroki nadchodzących Niemców i pojedyncze strzały. Za chwilę na moją głowę padło światło latarki. Zacisnąłem powieki i modliłem się do Matki Boskiej Ostrobramskiej, której ryngraf nosiłem przy sobie od czasu, kiedy idąc na wojnę otrzymałem go od mamy. Wierzę, że ona uratowała mnie od śmierci. Usłyszałem dwa strzały i poczułem je na twarzy. Pocisk przeszedł niegroźnie po szyi głowy.

(...) Nie czułem bólu. Leżałem na śniegu nieruchomo. Mróz spowodował zakrzepnięcie krwi i zatamował jej upływ. Zaczęło się robić widno. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał godzinę 7.30. Nadsłuchiwałem, ale była cisza. W pewnej chwili coś się poruszyło. Zdawało mi się, że spośród rozstrzelanych ktoś się podniósł i biegł.

Takich wstrząsających relacji świadków - w książce Dariusza Kalińskiego "Bilans krzywd. Jak naprawdę wyglądała niemiecka okupacja Polski" - jest bardzo wiele. Tworzą przerażający obraz II wojny światowej.


***

Monika Kamińska: Czy po ponad 70 latach po zakończeniu wojny łatwo zrobić bilans krzywd wyrządzonych Polsce, Polakom przez niemieckiego okupanta?

Dariusz Kaliński: Ja myślę, że to jest raczej niemożliwe. Możemy o pewnych rzeczach przypominać i sygnalizować, ale ogromu krzywd, jakich doznali Polacy od okupanta, nie sposób oszacować żadną kwotą. Bo jak oszacować śmierć człowieka, śmierć najbliższej osoby? To jest trudne po prostu.

A czy jest to w jakiś sposób udokumentowane? Co z dokumentami?

Te informacje, dane, są niepełne. Nie wiemy, ile osób wówczas zginęło. To są dane szacunkowe, które mówią w różnych źródłach popularnych, że to jest 6 milionów. A być może to jest po prostu liczba wyssana z palca. Są szacunki, które mówią również o 7,5 milionach, ale są też szacunki, które mówią o 5 milionach. Nie ma dokładnych badań. Mimo upływu lat my nawet nie znamy wszystkich ofiar imiennie. Ja szukałem swojego pradziadka w spisach i nie ma go, niestety.

W książce pan wspomina historię swojego pradziadka.

Tak. Został zamordowany przez komendanta niemieckiego żandarmerii. W małej miejscowości Brześć. To była dawna rejencja ciechanowska pod okupacją. Został zamordowany po prostu, bez powodu.

Pan zresztą, nie dość, że przytacza bardzo dużo liczb w tej książce, to cytuje mnóstwo relacji świadków. Część jest wstrząsająca. To nie była chyba łatwa lektura?

Powiem szczerze, że po tej właśnie lekturze mam tak wyjałowiony umysł... Naprawdę trudno przejść do porządku dziennego nad tym wszystkim. Mimo że siedzę w tym od iluś tam lat i interesuję się. Jak się w to wszystko wejdzie głębiej, to naprawdę to jest przerażające.

Pan musiał przebrnąć prze wiele tych relacji, żeby wybrać tylko część.

Tak, to jest tylko część tych relacji.

To są relacje często z wydarzeń, których nie przerabiamy na lekcjach historii, których po prostu nie znamy - np. ten ostatni rozdział o nieznanych obozach.

Bardzo mi zależało, żeby ta książka niosła jakiś ładunek emocji. Żeby to nie były same suche fakty, bo wtedy to bardziej dotyka człowieka, który czyta. Kiedy zobaczy, jaki ogrom nieszczęścia spotkał naszych pradziadków i dziadków.

Bo plan był jeden. Ludobójstwo, eksterminacja naszego narodu.

Tak, Niemcy dążyli do tego, żeby mieć na wschodzie swój upragniony "lebensraum", jak oni to nazywali, czyli miejsca do zasiedlenia. To ludobójstwo było w planie długofalowym. To był generalny plan wschodni, który zakładał wysiedlenie 30 milionów Słowian jeszcze dalej na wschód, na Kaukaz. To miało być zasiedlone przez Niemców, niemieckich kolonistów. Początki tego zaczęły się dziać. Potem Niemcy przyhamowali - po uderzeniu w Związek Radziecki, gdzie pomimo początkowych sukcesów, to zachwiało ich planowaniem.

W bezpośrednich walkach - jak pan pisze - zginęło 450 000 Polaków, a zabitych przez Niemców - cywilów czy żołnierzy w odwetowych akcjach - to jest liczba 5 milionów albo i więcej.

Tak, widać właśnie na przykładzie tego, jak ta okupacja wyglądała, jaki był ogrom bestialstwa, że w bezpośrednich działaniach wojennych zginęła jedna dziesiąta ogółu wszystkich zamordowanych w czasie wojny.

W jednym z rozdziałów pan opisuje akcje odwetowe. Jeden kolaborant - setki ofiar. Czytając to mam wrażenie, że powątpiewa pan w słuszność akcji podziemia, że trzeba było zbyt wysoką cenę za to ponieść.

Zastanawiam się, jak ja bym postąpił w tamtej sytuacji. Mogę tak napisać z mojej perspektywy, gdy my już wszystko prawie wiemy na ten temat. Na miejscu tych Polaków, ja być może też w tamtych czasach pragnąłbym zemsty. Aczkolwiek jest inne odniesienie, bo w czasie I wojny światowej Niemcy stosowali podobną praktykę w Belgii. Również tam były masowe egzekucje odwetowe za napaść na niemieckich żołnierzy. Władze belgijskie zakazały swoim obywatelom podejmowania jakichkolwiek akcji wymierzonych w Niemców wtedy. Także tutaj w naszym przypadku trudno powiedzieć czy... Ale z drugiej strony być może to też zachęciłoby Polaków do kolaboracji.

To pytanie samo nasuwa się po przeczytaniu tej książki: Czy jest pan za powrotem do tematu reparacji?

Powiem szczerze, że to jest też pytanie trudne. Z moralnego punktu widzenia te reparacje przysługują nam, tak? Ale czy wracać do tego i rozdrapywać stare rany? Trudno powiedzieć tak naprawdę, no bo jak wycenić śmierć człowieka?

Poza tym trzeba też wziąć pod uwagę, że w czasie I wojny światowej Polska została najechana przez dwóch okupantów, tak naprawdę. Tutaj ciężko powiedzieć, czy mamy żądać tylko od jednej strony, czy jednak może - skoro już mamy to drążyć - od obydwu, bo ja mówię też o Związku Radzieckim, bo naturalnym sukcesorem jest Rosja.

Przypomnę na koniec, że jest pan autorem bestsellerowej książki "Czerwona Zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski?". Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.