Całą noc spędził na skraju przepaści, w śniegu, przy deszczu i wichurze. Kilkanaście godzin czekał na pomoc pod szczytem Rysów. Szukało go blisko 30 polskich i słowackich ratowników. Trudna akcja ratunkowa zakończyła się po 19 godzinach. 19-letni Paweł Marciniak z Katowic jest już bezpieczny w szpitalu w Popradzie. "Ciężko było wytrzymać. Pojawiały się kryzysy, ale wiedziałem, że trzeba walczyć" - mówi reporterowi RMF FM Maciejowi Pałahickiemu. Opowiada, że kiedy ratownicy się do niego zbliżali, zaczął bardzo głośno krzyczeć: "I ratownicy też zaczęli krzyczeć. Bardzo to było dla mnie motywujące, pojawiła się nadzieja, że przeżyję. Polacy dotarli pierwsi".

REKLAMA

Maciej Pałahicki: Czuje się pan, jakby się drugi raz narodził?

Paweł Marciniak: Zdecydowanie tak. Można to tak nazwać.

Jak było na tej półce skalnej, gdzie spędził pan noc?

Ciężko. Ciężko było wytrzymać. Pojawiały się kryzysy, ale wiedziałem, że trzeba walczyć.

Ile godzin to właściwie trwało?

Około 12 godzin czekałem na ratowników, którzy dotarli do mnie mniej więcej o 6 rano. Kolejne 7 godzin trwało ściąganie mnie z gór, dopiero około 13 trafiłem do szpitala. W sumie akcja cała trwała 19 godzin.

Co się wydarzyło, kiedy pan schodził - co się tam stało?

Schodziłem z Rys i inni turyści polecili mi, żebym schodził słowacką trasą, ponieważ jest troszkę łagodniejsza. Była już okropna mgła i były ciężkie warunki. Zgubiłem szlak i chciałem schodzić w miarę najbezpieczniejszą drogą - i okazało się, że to nie była najbezpieczniejsza trasa.

Czy na trasie pojawił się śnieg?

Tak, schodziłem po śniegu i poślizgnąłem się - przejechałem jakieś 100 metrów na tym śniegu. Później spadłem z wodospadu, który miał jakieś 10 metrów. Byłem w szoku i na początku było mi trochę słabo, ale wiedziałam, że jak stracę przytomność, to mogę nie przeżyć. Wiedziałem, że muszę jak najszybciej zadzwonić po pomoc, opatrzyć się w miarę, najlepiej, jak potrafię.

Jakich urazów doznał pan w trakcie upadku?

Przede wszystkim strasznie bolały mnie nogi i złamałem palec. Miałem także bardzo poobcierane ręce. Koło mnie było dużo krwi i mnie to przeraziło. Wiedziałem, że muszę opatrzyć się jak najszybciej.

Kiedy zadzwonił pan do TOPR-u?

Natychmiast zadzwoniłem na 112. Tam przekierowali mnie do TOPR-u i powiedzieli, że muszę czekać na połączenie.

I wtedy pojawiły się problemy z telefonem, tak?


Tam był okropny problem z zasięgiem.

Wiedział pan, że ratownicy idą - miał pan świadomość, że potrwa to tak długo?

Miałem świadomość, że ratownicy idą. Miałem też świadomość, że byłem w bardzo trudnym miejscu i może być problem ze znalezieniem mnie.

Również krzykiem wzywał pan pomoc. Ratownicy słyszeli pana z Chaty Pod Rysami.

Jak dzwoniłem do TOPR-u, to powiedziano mi, że ratownicy dotrą do mnie za mniej więcej 3 godziny. Po tym czasie zacząłem się martwić. Spadła mi też motywacja, żeby próbować wzywać pomoc. Wiedziałem o tym, że muszę się wziąć w garść i walczyć, mimo że było ciężko i bardzo zimno. Jakbym leżał po cichu, to bym dziś z panem nie rozmawiał. No i oczywiście, gdyby nie pomoc ratowników.

Ta noc, kiedy czekał pan na pomoc, była burzowa?


Tak, tak, była okropna mgła, wiało strasznie i cały czas praktycznie deszcze padał. Byłem przemoczony kompletnie.

Mógł się pan jakoś poruszać?

Byłem na takiej małej ściance, która uratowała mnie, bo pode mną była przepaść na parędziesiąt metrów. Jakbym wstał i próbował coś jeszcze robić, to bym spadł jeszcze dalej.

Czyli cały czas siedział pan w jednym miejscu?

Tak, dokładnie tak.

Po kilku godzinach można zwariować, zamarznąć?

Starałem się robić, co mogłem - ruszać się, napinać mięśnie, ruszać palcami.

A ten pierwszy kontakt z ratownikami? Co pan wtedy pomyślał, poczuł?

Bardzo się ucieszyłem - zacząłem bardzo głośno krzyczeć, bo podejrzewam, że gdybym nie krzyczał, to by mnie nie znaleźli. Tam była ogromna różnica wysokości, były skały wokół mnie i mogli mnie nie zobaczyć. Ta mgła była okropna. Zacząłem krzyczeć i ratownicy też zaczęli krzyczeć. Bardzo to było dla mnie motywujące - pojawiła się nadzieja, że przeżyję. Polacy dotarli pierwsi.

Bardzo się pan wyziębił?

Tak, nie czułem rąk ani nóg.

Miał pan dużo szczęścia przy spadaniu.

Tak, przyjąłem dobrą technikę spadania - że tak powiem. Także miałem rzeczywiście dużo szczęścia. Myślę też, że mam skromne umiejętności przetrwania w takich warunkach i dzięki temu wiedziałem, co zrobić żeby po prostu nie zamarznąć. Strasznie chciało mi się spać, ale wiedziałem, że nie mogę zasnąć.

Musiał pan przeżyć chwile grozy czekając na ratowników.

Tak - bardzo się ucieszyłem, kiedy ratownicy dotarli do mnie z takim wielkim poświęceniem. Jak już mnie wyciągnęli, to naprawdę byłem bardzo szczęśliwy.

A jak oni pana wydostali?

Ciągnęli mnie jakieś 40-50 metrów na noszach pod górę. Na pionową skałę mnie wciągali. Potem nieśli mnie na noszach do chaty na wysokości 2 tys. metrów, gdzie ratownicy mają swoją stację. Tam mnie okryli, dali go gorącej herbaty i zajęli się mną psychicznie. Bardzo chciałbym im za to podziękować.

Jakie błędy pan popełnił? Przed czym należy przestrzec tych, którzy też będą próbowali w przyszłości zdobywać Rysy - czego się powinni wystrzegać?

Na pewno nie powinni robić tego co ja, czyli chodzić samemu. Powinni mieć odpowiedni sprzęt, no i mierzyć siły na zamiary. Jeśli są takie złe warunki, to nie pchać się na sam szczyt. Ja niestety byłem na tyle uparty i teraz jestem tu, gdzie jestem.

Pan się późno znalazł na szczycie, prawda?

Tak, późno. Koło 18:30 wezwałem ratowników.

A co ze sprzętem? Przydałyby się tam panu raki i czekan?

Przydałyby się bardzo. Tam na górze były warunki zimowe: śnieg, mgła i wiatr.

To było pierwsze pana wyjście w góry?

Pierwszy raz wszedłem na Rysy. Wcześniej chodziłem po niskich górach na Śląsku, ale Rysy to jednak jest wyzwanie.

Był pan ubezpieczony od wypadków w górach?

Nie. Rodzice mi powiedzieli, że słowaccy ratownicy będą chcieli pieniądze za akcję ratunkową. Nie wiem jednak ile.

Przed wyjściem w góry warto się ubezpieczyć. Wróci pan jeszcze w góry?

Na pewno wrócę, tylko że teraz nabrałem wielkiego szacunku do góry. Trzeba być odpowiednio przygotowanym. Zabrać sprzęt i wziąć pod uwagę godzinę wejścia i zejścia.

(jad)