Prokuratura wojskowa żąda uchylenia wyroku w sprawie ostrzału afgańskiej wioski Nangar Khel. Śledczy w apelacji przed Sądem Najwyższym żądają ponownego procesu o zbrodnię wojenną, obrońcy chcą natomiast uniewinnienia żołnierzy. W sierpniu 2007 roku po polskim ostrzale w Nangar Khel zginęło 6 Afgańczyków, a 3 osoby zostały ranne. Sąd I instancji uznał to za złe wykonanie rozkazu. Sąd Najwyższy ogłosi wyrok w tej sprawie 17 lutego.

REKLAMA

O dokonanie zbrodni wojennej zabójstwa cywili i ostrzelanie niebronionego obiektu, prokuratura wojskowa oskarżyła 7 żołnierzy. Chodzi o dowódcę zgrupowania, który miał wydać rozkaz, dowódcę patrolu wysłanego na miejsce i 5 podległych mu żołnierzy.

W 2011 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił wszystkich 7 żołnierzy, a apelacje rozpoznawała Izba Wojskowa Sądu Najwyższego. W 2012 r. Sąd Najwyższy prawomocnie uniewinnił najwyższego rangą żołnierza, kpt. Olgierda C. oraz dwóch szeregowych. Do ponownego rozpoznania wróciła natomiast sprawa czterech członków plutonu, który został wysłany do Nangar Khel. Chodzi o ppor. Łukasza Bywalca, jego zastępcy chor. Andrzeja Osieckiego, plut. Tomasza Borysiewicza oraz szer. Damiana Ligockiego.

"Oskarżeni działali z zamiarem umyślnym; co najmniej godzili się na śmierć cywili"

W ponownym procesie pierwszej instancji prokuratura wojskowa żądała dla nich kary od 5-12 lat więzienia, twierdząc, że "oskarżeni działali z zamiarem umyślnym; co najmniej godzili się na śmierć cywili".

Wojskowy Sąd Okręgowy uznał tę sprawę nie za zbrodnię wojenną, ale za nieprawidłowe wykonanie rozkazu i skazał za to trzech oskarżonych na kary więzienia w zawieszeniu, zaś wobec Ligockiego warunkowo umorzył postępowanie, uznając jego winę. Prokuratura i obrona złożyły wtedy apelacje.

Prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk. Zbigniew Badelski stwierdził w środę w Sądzie Najwyższym, że żołnierze strzelali do cywilów bez uprzedniego rozpoznania terenu. Nie wiedzieć dlaczego, bez przeprowadzenia żadnego rozpoznania celu, rozpoznania kto jest w wiosce, strzelano mimo otwartej przestrzeni powietrznej. Trwało tam przecież wesele - mówił prokurator. Jego zdaniem odkąd oskarżeni opuścili odprawę u majora, "wiedzieli, że jadą do Nangar Khel. Wtedy weszli w porozumienie i wszystko, co zrobili, jest tego konsekwencją".

Zdaniem prokuratury wojskowej sąd I instancji dopuścił się błędów, dlatego sprawę należy rozpoznać ponownie i oddalić apelacje obrony.

Dowódca innego wysłanego w ten rejon oddziału ogniowego zastanawiał się dlaczego oskarżeni zignorowali polecenie przerwania ognia: "sami oskarżeni stworzyli wersję z uzbrojonymi ludźmi uciekającymi z wioski. Zgodnie ze swoim zamiarem ostrzelali wioskę, a nie przeprowadzili demonstracji siły" - mówił.

"To nie było miejsce weselne, tylko miejsce akcji bojowej"

Obrońca plut. Borysiewicza, jednego z członków plutonu wysłanego do Nangar Khel, wskazywał na warunki służby w Afganistanie, gdzie żołnierze pozostają w ciągłym napięciu wobec ciągłego zagrożenia terroryzmem. Nie wiemy, czy mój klient znał całą treść rozkazu wydanego przez mjr. C. ppor. Bywalcowi. To nie było miejsce weselne, tylko miejsce akcji bojowej, gdzie byli talibowie - podkreślał. Jak dodał, już po tragicznych zdarzeniach starszyzna wioski, w której zginęli ludzie, przyjęła od polskiego dowództwa zadośćuczynienie.

Mój klient miał około stu pocisków moździerzowych. Wystrzelono 24. Do przysiółka na pewno wystrzelono jeden pocisk, być może też drugi - ale pewności tu nie mamy. Biegły stwierdził, że gdyby chcieli zniszczyć wioskę, trafiłoby w nią 15-18 pocisków. A trafił jeden - zauważył.

W służbie czynnej do dziś pozostaje ppor. Bywalec, trzej pozostali oskarżeni są już w rezerwie. Sąd Najwyższy odroczył ogłoszenie wyroku w ich sprawie do 17 lutego.


(dp)