Ponad 2,2 mln złotych tylko w tym roku ma kosztować bazy DNA polskich żołnierzy. Pomysł genetycznego katalogu forsował były minister obrony Radek Sikorski. Czy projekt znajduje racjonalne uzasadnienie, ma ocenić nowy szef wojskowej służby zdrowia.

Taka baza ma zarówno swoje plusy, jak i minusy. Taki katalog genetyczny - po pierwsze - daje możliwość udzielenia o wiele szybszej pomocy rannym i ofiarom wypadków. Znajomość DNA przydaje się chociażby przy przetaczaniu krwi czy przeszczepie. Po drugie – daje wiedzę o tym, na jakie choroby mogą być narażeni żołnierze. A tu przy okazji oszczędza wojsko, bo nie wysyła na najbardziej kosztowne zagraniczne szkolenia tych, którzy w przyszłości mogą zachorować.

Jeżeli ktoś ma skłonność do pewnych chorób, które uniemożliwiają funkcjonowanie w wojsku, to wówczas w takiego człowieka się nie inwestuje - tłumaczy Jarosław Rybak, rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej. On może pracować, ale nie będziemy w niego inwestować. To nie jest dyskryminacja; temu człowiekowi umożliwimy wcześniejsze leczenie - dodaje.

Według niego wymienione plusy mającałkowicie zrekompensować minusy, czyli koszty. Samo uruchomienie pracowni genetycznej to 1,3 mln złotych, przebadanie jednego tylko żołnierza – 2 tys. złotych.