Prokuratura umorzy śledztwo w sprawie wypadku na wraku promu „Jan Heweliusz”. Trzy miesiące temu podczas podwodnej wyprawy zginął płetwonurek. Jak ustalili śledczy, mężczyzna wiedział, że do wraku statku nie wolno wpływać. Zrobił to na własne ryzyko.

Jak ustalił reporter RMF FM Pawła Żuchowskiego, nikomu nie zostanie postawiony zarzut narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia. Właśnie w tym kierunku toczyło się śledztwo. Jak wynika z przesłuchań, przed wejściem pod wodę organizator wyprawy instruował płetwonurków, że do wnętrza wraku wpływać nie wolno. Na statku była też specjalna grupa zabezpieczająca nurków. Wszyscy byli też trzeźwi. W najbliższym tygodniu śledztwo zostanie więc umorzone.

Do wypadku doszło w sobotę 19 września wczesnym popołudniem. Po nurkowaniu do wraku, który spoczywa na dnie morza na niemieckich wodach terytorialnych, jeden z płetwonurków nie wynurzył się na powierzchnię. Jego poszukiwania nie przyniosły rezultatu.

Prom "Jan Heweliusz" zatonął podczas sztormu 14 stycznia 1993 r. na Bałtyku, 20 mil morskich od wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia. Zginęło 55 osób. Wrak promu leży na głębokości około 30 metrów i jest często odwiedzany przez nurków. To jeden z najbardziej niebezpiecznych dla żeglugi wraków leżących na dnie Morza Bałtyckiego.