Preparaty przeznaczone do utylizacji były podawane nawet noworodkom. Lekarze wiedzieli, że wstrzykują niepełnowartościowy produkt. Jest co najmniej kilkaset takich przypadków - informuje "Dziennik Gazeta Prawna".

Zdj. ilustracyjne / Grzegorz Michałowski /PAP

Większość szczepionek wymaga przechowywania w określonej temperaturze, dlatego też leżą w lodówkach. Inspektorzy farmaceutyczni postanowili w ostatnich miesiącach sprawdzić, czy sprzęt chłodniczy w aptekach i przychodniach działa. A także, czy na wyposażeniu są agregatory na wypadek odłączenia prądu. 

Efekt? Koszmarny. Jak wskazują dziennikarze "DGP", nie dość, że wykazano, iż tysiące szczepionek nadaje się do utylizacji, to są dowody na to, że lekarze szczepili, wiedząc już, że specyfik należy zniszczyć. To narażenie dzieci na poważne choroby.

Jestem w szoku. Okrutny brak wyobraźni tych, którzy tak robili - przyznaje Paweł Trzciński, rzecznik głównego inspektora farmaceutycznego w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną". Jak dodał, problem bowiem dotyczy wielu, jeśli nie wszystkich województw.

W najbliższych dniach o sprawie zostanie poinformowana prokuratura. Zdaniem urzędników doszło do narażenia najmłodszych pacjentów na utratę zdrowia i życia. Źle przechowywana szczepionka nie działa, choć rodzice myślą, że zaszczepili dziecko. Producenci nie wykluczają też, że wskutek przegrzania preparatu mogą wystąpić objawy niepożądane.

W południe resort zdrowia odpowiedział na informacje "DGP". Poinformowano, że procedury zostały złamane, ale nie wpłynęło to na bezpieczeństwo pacjentów. 

(az)