Używanie określenia "SB-man" wobec byłego funkcjonariusza komunistycznej Służby Bezpieczeństwa to nie obelga, a jedynie naleciałość językowa z angielskiego - uznał toruński sąd. Rozstrzygnięcie zapadło w sprawie cywilnej, która została wytoczona działaczowi opozycji w PRL.

Określeniem "SB-man" poczuł się obrażony Bronisław S. z Torunia - były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa w tym mieście. Kilka lat temu mężczyzna został prawomocnie skazany na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu za psychiczne i fizyczne znęcanie się nad członkiem NSZZ "Solidarność" podczas przesłuchań w 1986 roku.

Relacja z procesu Bronisława S. znalazła się na internetowej stronie prowadzonej społecznie przez dawnego opozycjonistę toruńskiego Wacława Kuropatwę, który stara się obserwować wszystkie rozprawy sądowe przeciwko byłym esbekom. Określenie "SB-man" Bronisław S. uznał za obraźliwe, gdyż - jak twierdzi - zrównano go w ten sposób z SS-manami. Z tego powodu wytoczył Kuropatwie proces cywilny.

Powództwo byłego esbeka zostało oddalone, gdyż w ocenie sędziego nikogo nie obrażono. Jak uzasadnił sędzia Wojciech Modrzyński, określenie "SB-man" należy uznać za "naleciałość z angielskiego, podobnie jak słowa biznesmen, dżentelmen czy też sportsmen".

Rozstrzygnięcie w sprawie cywilnej prawdopodobnie będzie miało znaczenie dla spraw karnych, które Bronisław S. także wytoczył Kuropatwie. W tym postępowaniu sąd również uznał, że opozycjonista nie zniesławił byłego funkcjonariusza, ale nakazał jeszcze raz zbadać, czy to Kuropatwa zamieścił w internecie informację sugerującą, że były oficer odpowiada za zniszczenie samochodu prokuratora Instytutu Pamięci Narodowej.