Dopiero w piątek rząd odpowie na żądania strajkujących lekarzy. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy domaga się miliarda złotych na podwyżki płac z rezerwy Narodowego Funduszu Zdrowia.

Lekarze chcą także przyśpieszenia prac nad przyszłorocznym budżetem i zapisania w nim większych nakładów na służbę zdrowia.

Teraz wszystko zależy od premiera. To on najprawdopodobniej zdecyduje, czy pieniądze z nadwyżki NFZ mogą zostać wykorzystane na inny cel niż zakup świadczeń zdrowotnych. Szef rządu na razie się w tej sprawie nie wypowiedział. Słuchając jednak prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, Andrzeja Sośnierza, można mieć wątpliwości, czy ten najważniejszy postulat lekarzy zostanie spełniony: Tego typu rozwiązania psują rynek i zaczynamy coraz bardziej ręcznie dzielić pieniądze, nota bene nie swoimi tylko ubezpieczonych.

Jeśli rząd podwyżki odmówi, to może być jeszcze gorzej niż w tej chwili – lekarze grożą zaostrzeniem strajku: Po prostu odejdziemy z pracy jeśli nas nie będziecie traktować poważnie. Tyle mam do przekazania rządowi, który mówi o chrześcijaństwie. Ja też mówię o chrześcijaństwie, że należy się szanować i podjąć dialog. Ten dialog zostanie podjęty w piątek na spotkaniu ministra zdrowia ze związkowcami, o ile wcześniej premier poirytowany "kompromisowym ultimatum" protestujących nie pośle ich w kamasze.

Przypomnijmy. Związkowcy chcą 5 tys. zł brutto dla lekarzy bez specjalizacji i 7,5 tys. zł brutto dla lekarzy ze specjalizacją.