Mimo trwającej przez całą noc akcji ratownikom nie udało się dotrzeć do 40-letniego górnika, zasypanego w zawalonym chodniku kopalni "Rydułtowy-Anna". Zastępy ratownicze pokonały dotąd kilka metrów rumowiska. Obecnie trudno precyzyjnie określić, jaka odległość dzieli ratowników od górnika. Jak donosi reporter RMF FM Piotr Glinkowski, akcja może potrwać nawet kilka dni.

Mężczyzna prawdopodobnie znajduje się na 7. metrze 35-metrowego zawaliska. Ratownicy próbują dotrzeć do niego z dwóch stron. Ratownicy nadal konsekwentnie drążą tzw. chodniki ratunkowe z obu stron strefy zawału. Z jednej strony udało im się posunąć do przodu o ok. 1,5 metra, z drugiej o 2,5 metra - poinformował rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, Zbigniew Madej.

Trudności z precyzyjnym określeniem położenia górnika mogą wynikać z faktu, że drążąc chodniki ratunkowe zastępy ratownicze - stale pracuje ich 6 lub 7 - natrafiają na fragmenty metalu, obudowy wyrobiska czy podziemnych urządzeń. W tej sytuacji lokalizacja położenia na podstawie sygnału może być myląca.

Z analiz wynika, że w zasypanym wyrobisku jest przepływ powietrza. Jest więc szansa, że zaginiony górnik mógł przeżyć zawał, jeśli schował się w jakiejś niszy.

Akcja prowadzona jest w bardzo trudnych warunkach. Ratownicy muszą usuwać wypełniający wyrobisko materiał w dużej części ręcznie. To nie tylko fragmenty skał, ale także elementy podziemnej infrastruktury.

Do tąpnięcia w kopalni w Rydułtowach doszło wczoraj rano. Wstrząsowi o energii odpowiadającej ok. 2,4 stopnia w skali Richtera towarzyszył zawał skał w położonym na poziomie 1000 metrów chodniku przyścianowym na długości ok. 35 metrów. W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu wycofało się o własnych siłach. Z obrażeniami, które nie zagrażały ich życiu, zostali przewiezieni na dokładne badania do miejscowych szpitali. Lekarze zdiagnozowali u nich przede wszystkim stłuczenia głowy i kończyn. Niektórzy mogli już wrócić do domu.