Ratownicy cały czas próbują dotrzeć do 40-letniego górnika-elektryka zasypanego w zawalonym chodniku w kopalni "Rydułtowy-Anna" na Śląsku. Jak poinformowali przedstawiciele sztabu akcji, szanse na dotarcie do niego w nocy są niewielkie.

Ratownicy starają się ręcznie usuwać materiał z wyrobiska, jednocześnie kierujący akcją specjaliści rozważają alternatywne sposoby dojścia do miejsca, gdzie znajduje się zasypany mężczyzna.

Porannemu wstrząsowi o sile ok. 2,4 st. Richtera towarzyszył zawał skał w położonym na poziomie 1000 metrów chodniku przyścianowym. W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu wycofało się o własnych siłach - z obrażeniami niezagrażającymi życiu zostali przewiezieni na dokładne badania do miejscowych szpitali - lekarze zdiagnozowali u nich przede wszystkim stłuczenia głowy i kończyn, niektórzy mogli już wrócić do domu.

Nieco dalej było jeszcze kilkunastu innych górników, im nic się nie stało. Do poszukiwań zasypanego zaangażowano siedem zastępów ratowników.

Wiadomo, że zawał nastąpił w rejonie praktycznie nowej - uznawanej za bardzo perspektywiczną dla kopalni - ściany wydobywczej. W ostatnich dniach prowadzono tam prace przygotowawcze, m.in. tzw. strzelania odprężające; znajdował się też tam nowy sprzęt. Jak informowali przedstawiciele kopalni, w momencie tąpnięcia w ścianie, która od momentu uruchomienia, posunęła się tylko po kilka metrów z każdej strony, prowadzono wydobycie - sięgające 2 tys. ton węgla na dobę. W środę rano nie zaobserwowano tam żadnych objawów zbliżającego się wstrząsu.

Według informacji przedstawicieli Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, zasypany górnik w chwili tąpnięcia przebywał w strefie szczególnego zagrożenia, gdzie nie powinien był być. Dlaczego tam się znalazł - ma wykazać dochodzenie nadzoru górniczego.