Około pięciu metrów dzieli wciąż ratowników od górnika, zasypanego w środę po tąpnięciu w kopalni "Rydułtowy-Anna". Nadal trudno przewidzieć, jak długo jeszcze może potrwać akcja ratownicza. 40-letni mężczyzna nie daje oznak życia.
W piątek rano jednemu z ratowników udało się dojść w pobliże miejsca, gdzie leży poszkodowany elektryk górniczy. Ratownik zbliżył się do niego na tyle, by dotknąć jego głowy i kasku. Dotarł blisko poszkodowanego czołgając się "korytarzem", wyznaczonym przez resztki znajdującego się tam przenośnika.
Nie oznaczało to, że możliwe będzie szybkie wydostanie mężczyzny. W zasypanym chodniku znajdują się uszkodzone elementy obudowy wyrobiska, zniszczone fragmenty urządzeń, kable i przewody. Posuwając się naprzód, ratownicy muszą np. rozcinać blachy i inne elementy.
Rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia zapewnił, że ratownicy koncentrują się wyłącznie na tym, by jak najszybciej dojść do poszkodowanego. W wyrobisku stale pracują zastępy ratownicze, zmieniając się co pół godziny. Ratownicy drążą w rumowisku tzw. chodnik ratunkowy o wymiarach ok. 1,5 na 1,5 metra.
W zasypanym wyrobisku cały czas był przepływ powietrza. Trzeba jednak pamiętać, że od tąpnięcia i zawału upłynęły już ponad dwie doby. W tym czasie górnik przebywał w ekstremalnych warunkach, mógł również zostać przygnieciony skałami. Z relacji ratownika, który dotarł w pobliże poszkodowanego nie wynika, jakie są obrażenia górnika.