Pewne osoby miały jakieś problemy w Mysłowicach, między sobą - mówi Bartek, trener kickbokserów zaatakowanych tydzień temu w Mysłowicach. Mężczyzna złożył już zeznania na policji. Pozostałych dziesięciu nie chce zeznawać. Według trenera po prostu się boją. Trener przyznaje, że napastnicy to byli kibice. Twierdzi, że ich nie zna.

Tydzień po "wjeździe" 20 kibiców w Mysłowicach nie zatrzymano żadnego z napastników. Nasze działania operacyjne są objęte tajemnicą - twierdzi policja.

Zrezygnowałem z treningów w tym miejscu, ale nie zawieszam ich - mówi trener w rozmowie z reporterem RMF FM Piotrem Glinkowskim. Nie będzie jednak już trenował osób starszych. Podkreśla, że on sam nie jest kibicem i w zdarzeniu ucierpiało wiele osób niewinnych.

Szczęście w nieszczęściu, że do tego nie doszło podczas zajęć z dziećmi, myślę, że wtedy na pewno byłoby więcej ofiar - podkreśla trener. I dodaje, że to się mogło zdarzyć każdemu. Pewne osoby miały jakieś problemy w Mysłowicach między sobą, szkoda tylko, że te problemy nie zostały rozwiązane gdzieś na uboczu.

Do "wjazdu" doszło w czwartek 1 kwietnia. Wieczorem do sali, w której ćwiczyli kickboskerzy wtargnęła grupa 20 zamaskowanych napastników. Kijami bejsbolowymi pobili uczestników treningu. 11 osób trafiło do szpitala.