Tomasz Skory: Dzisiaj mija dokładnie pół roku od zamachu na WTC, czy tamta tragedia jest nadal obecna w codziennym życiu Amerykanów?

Bartłomiej Kamiński: Wie pan, jak najbardziej. Mi się wydaję, że całe społeczeństwo się zmieniło. Stało się jednocześnie bardziej normalne, w tym sensie, że poczuło rzeczywiste zagrożenia, które są udziałem ludzi żyjących na innych kontynentach. Paradoks tej całej historii polega na tym, że wszystkie badania wskazują na to, że przed 11 września Amerykanie byli bardzo ponuro nastawieni co do przyszłości swojego własnego kraju. Ciekawa rzecz, że te tragiczne wydarzenia spowodowały zmianę. Amerykanie są bardziej optymistycznie nastawieni do przyszłości i co więcej, większe mają zaufanie do swojego rządu, co jest dosyć niezwykłym zjawiskiem.

Tomasz Skory: Czyli to taki walor mobilizacyjny zagrożenia rozumiem w ten sposób się objawia.

Bartłomiej Kamiński: Jednocześnie, to pokazało wspaniałe cechy tego społeczeństwa – mobilizacja, solidarność, poczucie jakiejś takiej misji i tego, żeby w nieszczęściu być razem.

Tomasz Skory: Spójrzmy na tę misję zatem. Zaraz po zamachu prezydent George W. Bush zapowiadał, że Stany Zjednoczone są zdeterminowane do prowadzenia wojny z terrorem na całym świecie wiele lat do doprowadzenia przed oblicze sprawiedliwości winnych zamachy. Widzi pan tę determinacji teraz u Amerykanów, pół roku po fakcie?

Bartłomiej Kamiński: Jak najbardziej. Jeśli pan spojrzy na różne badania, które były przeprowadzone niedawno to większość Amerykanów uważa, że to będzie wojna długa i że jej sukces nie będzie mierzony tym, czy złapie się różnych ludzi odpowiedzialnych za to, tylko sukces będzie mierzony stopniem w jakim al-Qaeda zostanie wyeliminowana na świecie.

Tomasz Skory: Po pierwszej fazie światowa opinia publiczna oczekuje kolejnego ataku Stanów Zjednoczonych. Cele zostały wyznaczone już dość dawno. Czy Amerykanie podzielają opinię George’a W. Busha tę o osi zła – Irak, Iran, Korea Północna? Tak postrzegają świat?

Bartłomiej Kamiński: Mi się wydaje, że jak najbardziej tak. Tutaj największe kontrowersje, jeśli chodzi o Stany Zjednoczone, to wywołały wśród specjalistów, kiedy były zastawiane. Były rozważania semantyczne, czy to jest oś, czy nie jest oś. Oś zdaniem niektórych implikuje koordynację, nie ma tej koordynacji. Jest olbrzymie poczucie, że właśnie te kraje mogą stworzyć bomby masowej zagłady i mogą je udostępnić terrorystom. A zatem są potencjalnym zagrożeniem dla świata i dla Ameryki w ciągu najbliższych kilku lat.

Tomasz Skory: Jak bardzo świat powinien traktować potwierdzoną przez doradczynię prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego możliwość użycia broni jądrowej przeciwko krajom „Osi zła” i nie tylko zresztą, bo wymieniono siedem krajów.

Bartłomiej Kamiński: Tutaj jest oczywiście pewna gra polityczna. Chodzi o to, by przestraszyć te kraje i by doprowadzić do tego, by w tych krajach nastąpiła pewna zmiana w kierunku demokracji, w kierunku stworzenia warunków, które nie prowadzą do sponsorowania terroryzmu.

Tomasz Skory: Panie profesorze, ale jednocześnie z tą zapowiedzią dotyczącą użycia broni jądrowej wiceprezydent Cheney wyrusza z misją pokojową do krajów regionu. Podróż zaczyna wysłannik prezydenta Anthony Zinni. Przepraszam, ale to jest niekonsekwencja ze strony Stanów Zjednoczonych. Można jednocześnie grozić i namawiać do pokoju?

Bartłomiej Kamiński: Jak najbardziej. Na tym polega polityka i dyplomacja, że operuje się na wielu płaszczyznach – z jednej strony uruchamia się pewne działania w kierunku zaangażowania jakiś sił w ramach tych krajów, które mogą coś dobrego zrobić. Z drugiej strony, należy używać młotek albo siekierkę, żeby przestraszyć.

Tomasz Skory: Czy podróże amerykańskich dyplomatów można czytać jako dążenie do uspokojenia sytuacji w rejonie zatoki, żeby atak na Irak chociażby, mógł zyskać chociaż częściowe poparcie krajów w regionie?

Bartłomiej Kamiński: Mi się wydaje, że dotychczasowe doświadczenie jest następujące – w tych warunkach, kiedy Stany Zjednoczone wchodziły zdecydowanie, to jakoś tych rzekomych oporów, rzekomej rewolucji islamskiej nie było po inwazji, w trakcie inwazji na Afganistan. Wręcz przeciwnie, rządy wielu krajów, włączając w to Jemen, który nigdy nie okazywał żadnej chęci współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, rządy tych krajów proszą Amerykanów, żeby przysłali wojskowych doradców. Bo co się okazało w Afganistanie? Że Amerykanie potrafią skutecznie rozwiązywać pewne problemy. Zgadzam się z panem, że sukces nie jest może jeszcze pełny, ale niech pan porówna swoją wypowiedź z porównaniami po 11 września, a momentem podjęcia decyzji o inwazji na Afganistan. Większość były to bardzo czarne przewidywania, że to będzie Wietnam, że to będzie trwało w nieskończoność, że olbrzymia większość Amerykanów zginie, że Świat Arabski powstanie, że nastąpią niesamowite zmiany. Nic takiego się nie stało.