Lokatorzy kamienicy w Siemianowicach Śląskich, gdzie rano wybuchł pożar, na razie nie wrócą do mieszkań. W pożarze zginęła kobieta i ośmioletnie dziecko, trzy kolejne osoby trafiły do szpitala. W jednym z budynków spalił się dach i mieszkanie. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną pożaru.

Na powrót mieszkańców do budynku nie zgadza się inspektor nadzoru budowlanego. Część mieszkańców przeniosła się do rodzin, pozostali trafili do ośrodka interwencji kryzysowej.

Lekarze walczą o życie 11-letniej dziewczynki oraz ojca dzieci. Ich stan jest bardzo poważny. Jak powiedział rzecznik śląskiej straży pożarnej, Jarosław Wojtasik, gdy strażacy wynieśli dzieci z płonącego mieszkania, obie dziewczynki były nieprzytomne. Reanimacja młodszej nie powiodła się. Starsza odzyskała oddech, ale pozostała nieprzytomna. Ojciec dzieci doznał rozległych poparzeń. Trafił m.in. do komory hiperbarycznej, która pomaga w ich leczeniu. 47-letnia matka dzieci zginęła. Poparzony został także niepełnosprawny sąsiad tej rodziny - lokator mieszkania obok.

Sąsiedzi nas zbudzili waleniem w drzwi, że się palimy, że trzeba wychodzić. Zwinęliśmy dzieci w koce i wybiegliśmy na zewnątrz - mówił mieszkaniec kamienicy, z którym rozmawiał reporter RMF FM Marcin Buczek.

W akcji gaszenia ognia brało udział około 50 strażaków. W tej chwili trwa dogaszanie pogorzeliska.