Jeden z głównych bohaterów afery hazardowej, Mirosław Drzewiecki, po ponadpółrocznej nieobecności wreszcie pojawił się w Sejmie. Na sali obrad spędził niespełna 50 minut. Zaraz potem wyszedł i schronił się w miejscu niedostępnym dla dziennikarzy. Teraz były minister sportu w końcu będzie mógł oddać pieniądze, które czekają na niego w sejmowej kasie za… rzekomo bezpłatny urlop.

Blisko 26 tysięcy złotych, jakie Mirosław Drzewiecki zarobił w lutym i marcu, kiedy - jak utrzymywał - przebywał na "bezpłatnym" urlopie na Florydzie, wciąż czeka na odbiór w sejmowej kasie. Poseł jednak uległ już sugestii Kancelarii Sejmu i postanowił przekazać pieniądze na szczytny cel. Przeznaczę je na cel charytatywny, na jakiś dom dziecka czy hospicjum. Teraz tylko czekam na wyliczenie Kancelarii i te pieniądze własnoręcznie wezmę z kasy, po czym przekażę na hospicjum albo Dom Małego Dziecka w Łodzi - powiedział w rozmowie z reporterem RMF FM Tomaszem Skorym.

Kancelaria Sejmu w ubiegłym tygodniu (kiedy ujawniliśmy, że podczas urlopu w lutym i marcu Drzewiecki otrzymywał bez potrąceń uposażenie i diety) skierowała do Drzewieckiego pismo, jako wyjście z sytuacji proponując przekazanie zgromadzonych pieniędzy na cele społeczne. Sejm nie ma możliwości niewypłacenia uposażenia i diety posłowi, który usprawiedliwia swoje nieobecności, a Drzewiecki właśnie je usprawiedliwił - urlopem.

Były minister sportu zapowiedział także, że stawi się przed komisją śledczą i zacznie pracę w komisji sportu.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia - dlaczego Mirosława Drzewieckiego nie było na wczorajszym posiedzeniu Sejmu, choć jego urlop formalnie skończył się prawie trzy tygodnie temu. Ja byłem, tylko że nie byłem na sali - wyjaśnia.