W Państwowej Komisji Wyborczej nadal trwa liczenie głosów. Wyniki tego liczenia poznamy prawdopodobnie dopiero jutro. Mandaty poselskie, czyli władza, to jednak nie wszystko, co mogą w tych wyborach zyskać partie. Mogą też bowiem zyskać pieniądze. I nie chodzi tu wcale o diety poselskie lecz o dotacje i subwencje z budżetu państwa.

Chodzi tu głównie o refundację kosztów kampanii wyborczej. Ugrupowania, które wprowadziły swoich ludzi do parlamentu dostaną przynajmniej część pieniędzy, które wyłożyły na ich promowanie. Wysokość tej dotacji zależy od liczby zdobytych mandatów – im więcej takich mandatów, tym więcej pieniędzy wpłynie do kasy partii. Trzeba jednak przyznać, że są to kwoty niższe w innych wyborach.

Z publicznej kieszeni skorzystają też partie, które do Sejmu nie wejdą, pod warunkiem, że uzyskały wynik powyżej 3 procent głosów. Przez najbliższe cztery lata będą one dostawały od państwa subwencję: „Te kwoty sięgają 12 złotych za jeden głos oddany czyli liczy się liczba oddanych, ważnych głosów” – powiedział RMF współautor ordynacji wyborczej Mirosław Czech. Owe 12 złotych za głos dostaną partie o najniższym poparciu – od 3 do 5 procent. Im poparcie wyższe, tym cena głosu będzie niższa.

Maksymalnie te wszystkie subwencje i dotacje mogą kosztować około 450 milionów złotych, w rzeczywistości koszty będą jednak dużo mniejsze. Tu powinny skończyć się narzekania na niską frekwencję wyborczą – wysokość subwencji zależy – jak wspomnieliśmy wyżej – od liczby głosów oddanych na daną partię, a zatem niska obecność Polaków w lokalach wyborczych oznacza, że budżet tak bardzo nie ucierpi.

foto RMF

15:40