W Platformie maleje entuzjazm dla przyspieszania wyborów parlamentarnych. Politycy PO zapowiadali, że chcą skrócić kadencję Sejmu i doprowadzić do wyborów na wiosnę - tak, by nie zakłócić polskiego przewodnictwa w Unii Europejskiej. Teraz coraz częściej - choć nieoficjalnie - mówią: wybory - im później, tym lepiej.

Późniejszy termin daje rządowi i Platformie świetny - jesienny - czas kampanii wyborczej. Czas - po pierwsze - przewodnictwa w Unii Europejskiej, w którym premier będzie błyszczał na europejskich salonach, i po drugie - czas zbierania owoców budowy autostrad, bo akurat wtedy sypać się one będą jak grzyby po deszczu.

Najbardziej spektakularna uroczystość może mieć miejsce jesienią 2011 roku na autostradzie A2 z Nowego Tomyśla do granicy z Niemcami. Co prawda, ze stu kilometrów trasy 18 wciąż będzie w budowie, ale reszta ma być przejezdna.

Politycy mogą też pojawić się z nożyczkami w Rzeszowie na otwarciu A4 lub przeciąć wstęgę na 60-kilometrowym odcinku A1 z Grudziądza do Torunia. W planach jest jeszcze otwarcie obwodnicy Wrocławia - to kilkanaście kilometrów A8 - albo skrzyżowania autostrad A1 i A2 pod Łodzią. Okazji do przecięcia biało-czerwonej wstęgi będzie aż nadto.

Wedle tego nowego kalendarza, wybory odbyłyby się w najpóźniejszym z możliwych terminów, czyli w końcu października. Nim zebrałby się się nowy Sejm, nim wyłonionoby nowy rząd - to byłaby połowa grudnia, czyli de facto byłoby już po prezydencji.

By jednak ten plan spokojnie wcielić w życie, Platforma musiałaby albo zdobyć pałac prezydencki - tak, by móc wyznaczyć termin wyborów - albo zawrzeć ponadpartyjne porozumienie gwarantujące, że da się bezwstrząsowo pogodzić ze sobą prezydencję, kampanię i zmianę rządu.