Rozmowy pocztowców z dyrekcją utknęły w martwym punkcie. Po kilkugodzinnej przerwie w negocjacjach, komitet strajkowy i kierownictwo Poczty Polskiej zasiedli do stołu rokowań, ale kilkanaście minut później negocjacje znów zostały zerwane.

Dyrekcja firmy zapowiada, że nie będzie rozmów, dopóki strajkujący nie spełnią warunków: odblokują dwie bazy samochodowych w Warszawie, sortownię we Wrocławiu oraz umożliwią pracę tym pocztowcom, którzy nie chcą uczestniczyć w strajku.

Komitet protestacyjny przyjął jedynie uchwałę, w której stwierdził, że takie działania są nielegalne. Andrzej Warpas z „Solidarności” tłumaczył, że nie ma wpływu na sytuację w terenach, jednak dla dyrekcji taka deklaracja jest niewystarczająca.

Piątkowe rozmowy - pierwsze od rozpoczęcia strajku - rozpoczęły się w południe, w czwartym dniu protestu. Brali w nich udział przedstawiciele strajkujących, w tym z NSZZ "Solidarność" - który ogłosił strajk - oraz kierownictwo firmy.

Zdaniem związkowców, przedstawiciele kierownictwa Poczty szykanują strajkujących i grożą im np. wyrzuceniem z pracy. Według "Solidarności", strajkujący są informowani o tym, że strajk jest nielegalny; są szantażowani zwolnieniami dyscyplinarnymi z pracy albo przeniesieniem na inne, gorzej wynagradzane stanowisko.

W środę pocztowa "S" złożyła zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie na kierownictwo PP za łamanie praw pracowniczych i związkowych. Dzień wcześniej zawiadomienie do prokuratury złożyła dyrekcja Poczty. W opinii dyrekcji, strajk jest nielegalny.

W całym kraju nie pracuje ponad cztery tysiące pocztowców, około 120 urzędów i trzy sortownie - podają przedstawiciele Poczty Polskiej. Strajk rozpoczął się w nocy z poniedziałku na wtorek. Spór związków zawodowych z dyrekcją Poczty dotyczy płac. Protestujący domagają się podwyżek w wysokości 537,50 zł na jeden etat, począwszy od 1 stycznia tego roku. Kierownictwo Poczty proponuje 400 zł brutto od 1 sierpnia plus 400 zł w bonach, niezależnie od wdrożonej już podwyżki w wysokości 137,50 na jeden etat.