To miała być rewolucja, na razie jest zamieszanie. Wrocławscy urzędnicy po raz trzeci w ciągu ostatnich miesięcy zmienili rozkład jazdy komunikacji miejskiej, a dokładnie częściowo przywrócili stary, który został okrojony w czasie wakacji. Od dzisiaj częściej kursują tramwaje, rzadziej autobusy, a niektóre z linii na skrzyżowaniach mają pierwszeństwo przejazdu przed samochodami.

Zmiany na pewno nie cieszą kierowców. W mieście, do którego właśnie zjechali studenci, na drogach zrobiło się ciasno do granic możliwości. Powodów do radości nie mają także mieszkańcy nowo wybudowanych osiedli, z którymi w czasie wakacji zlikwidowano połączenia autobusowe. Urzędnicy pozostali nieugięci na protesty pasażerów i w nowym rozkładzie linii nie przywrócono.

Właściwie jedynymi osobami, które skorzystają na tzw. rewolucji, są pasażerowie tramwajów. Tyle tylko, że ciężko mówić tu o rewolucji, a jedynie o dobrym PR wrocławskiego magistratu. Jak w dowcipie o rabinie i kozie, najpierw zlikwidowano w miarę dobrze funkcjonujący system i pokazano, że może być gorzej, a teraz, gdy sprzedano kozę i przywrócono stary rozkład okazał się on doskonały.