W wypadku śmigłowca Studzienicach pod Pszczyną zginął Karol Kania, 80-letni założyciel firmy "Karol Kania i Synowie". To jedno z największych przedsiębiorstw produkujących podłoża do uprawy pieczarek. Informację o śmierci opublikowano na stronie internetowej firmy. "Nikomu nie zazdrościł, zawsze pomógł. Będziemy tu po nim płakać" - powiedział w rozmowie z mediami Marek Wojtala, sołtys wsi Jankowice.

"Szefie - dziękujemy za wszystko. Do zobaczenia" - tak założyciela i właściciela firmy "Karol Kania i Synowie" pożegnali jego pracownicy. Biznesmen zginął wczoraj w katastrofie helikoptera w Studzienicach pod Pszczyną. W lesie około północy śmigłowiec rozbił się z czterema osobami na pokładzie. W wypadku zmarł także pilot, który jak poinformowało przedsiębiorstwo "Karol Kania i Synowie", był długoletnim pracownikiem spółki. 

"Przyszło nam się zmierzyć z niezwykle trudnym doświadczeniem, jakim jest nagła i nieoczekiwana śmierć bliskiej nam osoby. Człowieka, bez którego firma Karol Kania i Synowie nigdy by nie powstała. W rozmowach Szef Karol często podkreślał, że wszystko zaczęło się od symbolicznej, pierwszej pieczarki, która wyrosła w domowym zaciszu. Ten niewielki sukces wkrótce dał początek wielkiemu przedsięwzięciu, jakim obecnie jest stworzona przez niego i rozwijana przez rodzinę Kania firma" - czytamy w oświadczeniu opublikowanym na stronie firmy "Karol Kania i Synowie". Przedsiębiorstwo zajmuje się produkcją podłoża pod uprawę pieczarek.

Straszna tragedia. Znałem Karola osobiście. Wspaniały, dobry człowiek. Dawał pracę setkom ludzi. Harował jak wół, sam doszedł do majątku, wyszedł z wielkiej biedy. Nikomu nie zazdrościł, zawsze pomógł. Będziemy tu po nim płakać - powiedział w rozmowie z portalem money.pl Marek Wojtala, sołtys wsi Jankowice.

Dowiedz się więcej: Katastrofa pod Pszczyną: Śmigłowiec był nowy, wylatał zaledwie 40 godzin

Dwójka ocalonych

Helikopterem, oprócz Karola Kani i pilota, podróżowała także jeszcze dwójka pasażerów. Im udało się wydostać się z wraku o własnych siłach. Wojewódzkie Pogotowie Ratunkowe w Katowicach poinformowało, że ranni trafili do szpitali w Katowicach-Ochojcu i Bielsku-Białej.

Obecnie nieznane są przyczyny katastrofy. Więcej na ten temat dowiemy się dopiero po dokładnym zbadaniu przez służby sprawy.

Dopiero, jak zakończymy badanie, będziemy wiedzieli, co się działo. Mamy zdjęte rejestratory, wiele informacji uzyskamy także po analizie zapisów ścieżki lotu, pracy silników itd. - powiedział Jacek Bogatko z Państwowej Komisji Badania Wypadków reporterowi RMF FM Marcinowi Buczkowi. 

Bogatko poinformował również, że do wypadku doszło około 300 metrów od lądowiska. 

Raczej wygląda na to, że helikopter przeleciał za lądowisko - powiedział nasz rozmówca. 

Wiadomo także, że śmigłowiec był zupełnie nową maszyną. Wyprodukowano ją zaledwie w grudniu ubiegłego roku, a zarejestrowano na początku stycznia. W powietrzu helikopter wylatał około 40 godzin. Ubiegłej nocy leciał do Pszczyny z województwa opolskiego. 

Pilot, który siedział za sterami, był doświadczony. Dla właściciela maszyny latał od kilkunastu lat, wcześniej był pilotem wojskowym. Wiadomo, że przed upadkiem maszyna zahaczyła o drzewa - część z nich została ścięta.